[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wasza dostojność rozkażesz nam sprawdzić?— Nie, to niepotrzebne.Żołnierz, z którym mówiłem, nosił nazwisko Se Noles i pochodził z tak starego i świetnego rodu, żem nigdy nie wstydził się z nim jadać i pić — owszem, czy to po służbie w garnizonie, czy na żołnierskim biwaku, nie raz i nie dwa razy prosiłem owego szlachcica do stołu, znajdując żywą przyjemność w rozmowach z człowiekiem bywałym i noszącym się z należytą godnością.O swym życiu zawsze mówił mało; rozumiałem, że jak wielu innych wstąpił był do gwardii pod przybranym nazwiskiem, uciekając od jakichś grzechów młodości.Może były to zaległe długi, może proces, a może kłopotliwa kochanka.Wojna w Valaquet w jakiś sposób musiała przekreślić tamte sprawy, bo Se Noles wrócił do prawdziwego nazwiska.Lecz o swojej przeszłości nadal mówić nie chciał, bądź nie mógł.— Ruszajmy.Lecz nie tędy — rzekłem, albowiem dwaj żołnierze wysunęli się do przodu, chcąc prowadzić drogą, którą przyjechaliśmy.— Więc którędy pan każe, generale? Wskazałem właściwy kierunek.— Ku rzece?— Nie pytaj mnie waszmość, tylko jedź, jak pokazałem.Gwardziści bez dalszych pytań ruszyli w nakazanym kierunku.Pamiętałem, że wszystko, co powiem, może być usłyszane przez panią Atheves.“Może być”, nie zaś “będzie” — dlatego, żem nie słyszał jej od dłuższego czasu i zaczynałem sądzić, iż wypite przed podróżą paskudztwo nareszcie przestało działać.Sądziłem tak tym bardziej, że ostatnie zamienione zdania rwały się i ginęły, wreszcie stały się całkiem niezrozumiałe.Alem nie miał pewności, czy to nie jaki podstęp.Mogła milczeć, czekając, aż niebacznie coś zdradzę, odzywając się do osób drugich.Nie ufałem tej kobiecie.Może być, żem znał ją po prostu za dobrze.Nie wiedziała, kim był człowiek, który przygotował dla mnie ową straszną komnatę w starej wieży? W jaki zatem sposób weszła w posiadanie informacji o miejscu ukrycia kolii? Pod czyim nadzorem, na Boga, dokonano tej upiornej czynności, jaką było przewiezienie zmarzniętego ciała Heleny z Rhame Sar do Alide? Pytania pojawiały się kolejno, a każde, pozostając bez odpowiedzi, przywoływało dwa nowe.Niewiele rozumiałem i w nic już nie wierzyłem, a najbardziej nie wierzyłem w uczciwe intencje Atheves.Zbyt jej zależało na kolii, którą niosłem, bym mógł uznać, że pragnie ją zniszczyć ot, tak tylko, na wszelki wypadek.Jeśli nawet chciała unicestwić klejnot (a równie dobrze mogła wykorzystać jego moc), to nie dlatego, że był bronią* której użyje — ktoś, kiedyś i być może.Bała się wyraźnie, że nie “kiedyś” i nie “być może”, lecz zaraz i z całą pewnością.Nie wiedziałem tylko: kto? Kto oprócz pani Atheves mógł wiedzieć, gdzie jest klejnot Hrabiny Se Rhame Sar? Kto chciałby go wykorzystać? Na pierwsze pytanie odpowiedź nasuwała się sama:, wiedzieć mógł, a nawet musiał, człowiek, który ów klejnot tu przyniósł.Na drugie pytanie odpowiedzi nie miałem.Księżna Se Potres wygrywała wojnę i nie musiała chwytać się tak rozpaczliwych i niepewnych* sposobów.Dostojna zaś bała się magii Valaąuet.Pytanie tylko, jak bardzo się bała? Czy aż tak, by nie użyć jej nawet w obliczu zupełnej, nieuchronnej klęski?Jadąc, uniosłem w pewnej chwili wzrok — i zadrżałem, bom mijał właśnie dawny pałac mojej matki.Szczątki świetnej niegdyś i przebogatej rezydencji, która nie miała sobie równych w żadnym spośród Zjednoczonych Królestw.Loyniwe, siedziba królewska, postawiona obok wyglądałaby jak oberża.Popatrzywszy przed siebie, a następnie w tył, zobaczyłem smutek i zadumę na twarzach moich gwardzistów.Prawda — nigdy ich nic złego nie spotkało w tym domu; przeciwnie, wiele razy pełnili służbę przy tych drzwiach) przy tych oto schodach.Dla nich mijane ruiny były pamiątką po niegdysiejszej świetności gwardii, przypomnieniem beztroskiego żołnierskiego życia w elitarnym regimencie, strzegącym domu i osoby wicekrólowej.Lecz dla mnie inaczej: dla mnie był to pomnik podłości i zdrady.Tu, w tym doiftu, utraciłem wszystkie złudzenia, dowiedziawszy się, że ci, których kochałem, mają w zamian tylko nienawiść, tak dla mnie, jak i wzajem dla siebie.Ulice zalegał gruz.W okowach strasznego mrozu cegły i kamienie pękały kiedyś jak szkło, zaś dzikie wichry przesycone okruchami śniegu rozrzucały szczątki budowli.Uliczny bruk zmienił się w drobny żwir.Tylko gdzieniegdzie ostała się jakaś niska, szczerbata ściana.Nie umiałem powiedzieć, dlaczego dzielnice w tak nierównym stopniu zostały porażone żywiołem.Zyskawszy odporność na największe nawet mrozy — żadną miarą nie umiałem pojąć ich natury, praw rządzących lodową magią.Wciąż mogłem rozróżniać ciepło i chłód, tyle tylko że zima nie wyrządzała mi krzywdy; choćby nagi, śpiąc w śnieżnej zadymce, nie mogłem zamarznąć ani nawet skostnieć.Ostami dar Heleny.Dar straszny, bo niepojęty i niezrozumiały; dar królewski, bo życiodajny.W podzięce dałem jej śmierć.Jeden z jadących z tyłu żołnierzy ponaglił konia i zrównawszy się ze mną, powiedział:— Wasza dostojność.Uniósłszy głowę, poznałem Chal-Cheneta.— Mów pan.— Jesteśmy śledzeni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]