[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powinno ci niczego brakować.Kupimy nawet stoliczek na kółkach.Fryda będzie musiała nauczyć się z nim chodzić.- Przecież mamy stoliczek, kochanie.To moja własność.- Tym lepiej.Od jutra zacznę trenować Frydę.Pat oparła głowę na moim ramieniu.Czułem, że jest zmęczona.- Czy mam cię teraz odwieźć do domu?- Zaraz, położę się jeszcze na chwilę.Leżała na łóżku spokojnie, w milczeniu.Zdawało się, że śpi.Ale oczy miała otwarte, a niekiedy lśniło w nich odbicie reklamy świetlnej, które ślizgało się bezszelestnie po ścianach jak kolorowa zorza polarna.Na ulicy ucichł gwar.Zza drzwi dolatywały jeszcze odgłosy: to Hasse grzebał się w resztkach swoich nadziei, swojego małżeństwa, a zapewne i swojego życia.- Powinnaś od razu zostać - powiedziałem.Uniosła się na łóżku.- Jeszcze nie dzisiaj, kochanie.- Wolałbym, żebyś została.- Jutro.Wstała i przeszła cicho przez ciemny pokój.Przypomniałem sobie dzień, kiedy po raz pierwszy została u mnie i kiedy w szarej pomroce świtu podobnie cicho przesunęła się przez pokój, żeby się ubrać.Nie wiedziałem, co to było, dlaczego jej przejście przez pokój urzeka mnie i oszołamia.Miało ono w sobie coś dziwnie oczywistego, koniecznego, coś niemal wstrząsającego, jakby jakiś gest z odległych czasów, jak milczące posłuszeństwo wobec przykazania, które zostało już zapomniane, którego już nikt nie znał.Przyszła do mnie z powrotem z mroku i ujęła moją twarz w dłonie.- Było cudownie u ciebie, kochanie.Bardzo pięknie.To dobrze, że jesteś.Nie odpowiedziałem.Nie mogłem odpowiedzieć.Odprowadziłem ją do domu, a potem wróciłem do baru.Zastałem tam Köstera.- Siadaj - rzekł.- Jak tam u ciebie?- Nic szczególnego, Otto.- Chcesz się czegoś napić?- Jeżeli zacząłbym pić, to musiałbym trąbić do nieprzytomności.Nie chcę tego robić.Muszę dać sobie radę.Ale mogę się zająć czymś innym.Czy Gotfryd jest jeszcze z taksówką na mieście?- Nie.- Doskonale.W takim razie wyjadę na parę godzin naszym pudłem.- Zajdę z tobą do garażu.Wyprowadziłem taksówkę i pożegnałem się z Ottonem.Potem ruszyłem na postój.Przede mną parkowały tylko dwa wozy.Po chwili dołączyli się Gustaw i aktor Tommy.Niebawem oba wozy przede mną ruszyły z gośćmi, a i mnie się przytrafił kurs.Młoda dziewczyna, która chciała, bym ją zawiózł do “Vinety".“Vineta" była popularnym dansingiem, z telefonami na stolikach, pocztą pneumatyczną i podobnymi figlami dla przybyszów z prowincji.Leżała nieco na uboczu od innych lokali nocnych, w mrocznej uliczce.Stanęliśmy przed dansingiem.Dziewczyna zaczęła grzebać w torebce i podała mi banknot pięćdziesięciomarkowy.Wzruszyłem ramionami.- Niestety, nie mam reszty.Zjawił się portier.- Ile należy się panu? - spytała dziewczyna.- Marka siedemdziesiąt.- Czy nie mógłby pan zapłacić za mnie? - zwróciła się do portiera.- Oddam panu pieniądze, jak tylko zmienię w kasie.Portier otworzył drzwiczki i poszedł za dziewczyną do kasy.Po chwili wrócił.- Masz.Przeliczyłem drobne.- Tu jest tylko półtorej marki.- Nie gadaj głupstw! Czy też jesteś naprawdę taki niewypierzony? Płaci się dwudziestaka portierowi za przyniesienie forsy.Odwal no się sprzed budy!Były istotnie lokale, gdzie dawało się portierowi w łapę, ale tylko wtedy, gdy naraił gościa, a nie wtedy, gdy się przywoziło pasażera.- Na takie kawały jestem zanadto opierzony.Należy mi się marka siedemdziesiąt.- Oberwiesz jeszcze w mordę - mruknął.- Zjeżdżaj stąd, powiadam ci po dobroci.Sterczę tu dłużej niż ty.Oczywiście nie zależało mi na parszywym dwudziestaku.Nie miałem jednak najmniejszej ochoty dać się nabić w butelkę.- Nie opowiadaj tutaj bujd dla niemowląt i wydaj resztę!Portier poczęstował mnie pięścią tak nagle, że nie zdołałem się zakryć.Nie mogłem się zaś uchylić siedząc w wozie.Wyrżnąłem łbem w kierownicę.Oszołomiony ciosem starałem się dźwignąć.Głowa huczała mi jak bęben, a z nosa ciekła krew.Portier stał przede mną.- Chcesz jeszcze raz dostać, ty trupie?W jednej chwili oceniłem moje szansę.Nie dam rady.Drab był silniejszy ode mnie.Żeby mu wlepić, trzeba by zaskoczyć drania znienacka.Walić, siedząc w taksówce, nie miało sensu - taki cios nie miałby żadnej siły.Zanim wygramolę się z auta, rozciągnie mnie trzy razy na ziemi.Spojrzałem na niego.Zapach piwa wionął mi w twarz.- Jeszcze słowo, a twoja żona zaawansuje na wdowę.Przyglądałem mu się.Nie poruszyłem się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]