[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Panie.Jamie - poprawiła się Jane.- Czy coś cię martwi?Uśmiechnął się, słysząc, że użyła jego imienia.- Martwię sięo mojego sługę, Diega.Wczoraj w nocy napadnięto go, więcprzyjechałem tu, aby sprawdzić, w jakimjest stanie, i zabrać go do domu.Nie sądzisz, że powinienempójść i dowiedzieć się, co z nim jest?Dziwny wyraz pojawił się na twarzy Jane - rodzaj kpiącegorozbawienia niepasującego do powagi sprawy.- Nie, nie sądzę, aby to było konieczne.W wiadomości, którąotrzymałam, Milly wspomniała o tym wypadku, pisząc, że jejprzyjaciel ucierpiał tylko nieznacznie.Poczekajmy jeszczechwilę, a jeśli się nie pojawi, sama po nią pójdę.Czekali dalej w kłopotliwym milczeniu.James, korzystając zokazji, obserwował spod oka twarz Jane, zajętejstrzepywaniem niewidocznych pyłków z sukni.Chciał jejpowiedzieć, że nie musi z jego powodu martwić się o swójwygląd, bo dla niego zawsze będzie wyglądała idealnie;prawdę mówiąc, nawet zbyt nieskazitelnie.Odrobina nieładulub brudu uczyniłaby ją bardziej ludzką.Miał ochotę przesunąćpalcami po smukłej gładkiej szyi, rozpuścić grube złotewarkocze, które upięła na głowie i okryła zawadiackimfilcowym kapelusikiem z piórem.Skórę miała mleczną, apoliczki leciutko zaróżowione.Wyglądała tak, że chciałoby sięją schrupać, i James żałował, że nie może posmakować tegouroku.-Jamie, ty mnie nie słuchasz - poskarżyła się ze śmiechem.- Istotnie, nie słucham, bo przede wszystkim używam terazwzroku.Wybacz.Rumieniec Jane stał się jeszcze głębszy.- Pytałam, jak wyglądają twoje plany podróżnicze.Czy jestnadzieja, że ktoś odwiedzie cię od wyprawy przez ocean? -Uciekła spojrzeniem w bok.- Czy jest ktoś, kto może zmienićtwoją decyzję?- Dzięki za troskę, pani, ale nie ma takiej potrzeby - odparł.Im szybciej zabierze się stąd, tym lepiej dla wszystkich.Niechciał wzbudzać w Jane płonnych nadziei związanych ze swojąosobą.Szybko przekonałaby się, że jego urok jest tylkopozorny.-Już to mówiłeś.Wydaje się, że uważasz siebie za całkowiciezbędnego, odkąd twój brat ma dziedzica.James przesunął w palcach wstążkę zwisającą z koszyka narobótki, który stał na ławie obok.-Jest w tym trochę prawdy - przyznał.- Widzę, że przejmujeszsię moim losem, ale wierz mi, nie jestem wart twojej troski.Askoro już wiesz, że Will nalega, abym podjął ryzyko wyprawy,to musisz też wiedzieć, iż czyni to w nadziei, że znajdę tam nietylko bogactwo, ale też odnajdę samego siebie.Uważa ówwyjazd za jedyne lekarstwo dla mnie.Jane zmarszczyła brwi.-Czyżby.czyżbyś był chory?James skrzywił się kpiąco.-To sercowa choroba, pani.Przełknęła ślinę, na moment odwracając twarz do okna.-Ach,rozumiem.Czy ta dama odrzuciła twoje uczucie? Uśmiechnąłsię.- Twój umysł nazbyt skwapliwie skojarzył chorobę z mi-łością, a tymczasem moje serce cierpi z innego powodu.-Jakiż może być inny powód?Zastanawiał się, dlaczego aż tyle jej mówi.Pewnie z obawy,że Jane niebezpiecznie zaczyna go lubić, gdyż nie zna całejprawdy.Musi odsłonić jeszcze bardziej swoją brzydką stronę irozwiać jej złudzenia.-Zanim spotkaliśmy się w Lacey Hall, moja pani, służyłem wNiderlandach.Wyraznie zaskoczyła ją ta nagła zmiana tematu.Nie dziwota -skąd miała wiedzieć, co naprawdę go gryzie?-W takim razie gratuluję.Wiem, że zawsze marzyłeś okarierze wojskowej.Odpowiedział jej ponurym uśmiechem.- Czyżby? Chyba nie wiedziałem, co mówię.Owszem,potrafię niezle się bić, jeśli trzeba, ale nie przewidziałem, żebędę tak nieodporny na okropności wojny.Wróciłem z niej wrozsypce, wierz mi, pani.Aagodnie ujęła jego dłoń.-Jestem Jane, nie pamiętasz?-Jane.- James miał wątpliwości, czy powinien dopuścić dotakiej poufałości.- Jej imię było darem, na który nie zasłużył.-Nie ma nic zdrożnego w tym, że ktoś nienawidzi okropnościwojny czy cierpi, kiedy zmuszają go do zabijania.Gorszązbrodnią byłaby obojętność wobec takich przeżyć.Zacisnął pięść pod jej dłonią.- Być może, ale powinienem być silniejszy.Nie mogłemznieść myśli, że tylko stoję z boku i patrzę na cierpienia innych,lecz tego właśnie ode mnie wymagano.Masz przed sobątchórza i nieudacznika.-Jak to? Nie wykonałeś rozkazu? - zapytała.W jej tonie nie było potępienia - przeciwnie, mocniejzacisnęła dłoń na jego pięści, miast puścić ją i odsunąć się tak,jak się spodziewał.- Nie, przeciwnie, wykonałem go, tak jak mi kazano.- Zatem zawiodłeś kogoś innego, tak? James przymknął oczy,czując ciepło jej dłoni.-Tyle było tam zła, więcej, niż się spodziewałem.I pogardydla ludzkiej godności.- Odchrząknął i nagle popłynęłowyznanie: - Pamiętam wioskę i masakrę - dzieci, kobiety,starcy; prawdziwa rzez niewiniątek.- A ty gdzie wtedy byłeś?- Obserwowałem to, ukryty w lesie.- Rozumiem.- Widać było, że Jane mówi to szczerze.- Ilubyło tych żołnierzy? Jeden? Pięciu?- Pięćdziesięciu albo coś koło tego.-I co, według ciebie jeden angielski szlachcic miałbysamotnie zapobiec okrutnej masakrze? Pokręcił głową.- Oczywiście, że nie.Ale nawet nie próbowałem.-1 nie możesz sobie wybaczyć? Tak, teraz wiem, dlaczegouważasz siebie za tchórza!James był wstrząśnięty, słysząc, jak powtarza jego słowa.Nikt dotąd - ani brat, ani jego przełożeni w wojsku, ani teżDiego nie rozmawiał z nim tak szczerze o tej sprawie.- Więc myślisz, że jestem tchórzem? - Jeśli Jane go potępi,uzyska ostateczne potwierdzenie, że słusznie znienawidziłsiebie.Jane spojrzała mu prosto w twarz; w jej niebieskich oczachpojawił się błysk.-Nie jesteś tchórzem dlatego, że stałeś z boku, bo nic innegonie mogłeś zrobić w tej sytuacji.Jesteś nim dlatego, że nieuznałeś słuszności swojej decyzji i bez ustanku obwiniasz sięza nią.A przecież postąpiłeś słusznie! Hiszpanie zachowali siępodle.Ty miałeś obserwować i dać świadectwoprawdzie, aby już nigdy nie powtórzyły się takie okrucień-stwa wobec niewinnych ludzi.Wszystko, co mówiła, wydawało się więcej niż rozsądne, leczJames nie był gotów na przyjęcie racjonalnych argumentów.Nie potrafił tak łatwo sobie wybaczyć.Zamiast tego obróciłsytuację w żart.- Mój Boże, pani, jesteś prawdziwą, grozną Amazonką, jaknasza królowa.- Sięgnął po szklanicę, usiłując ukryć drżeniedłoni.Jane pocieszającym gestem musnęła jego ramię.-Jamie, zawsze łatwiej jest wydawać sądy komuś, kto stoi zboku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]