[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze dwa lata temu był kapitanem i wielkim żeglarzem.Umarł nagorączkę.Po nim dowodzenie przejął Tomo.- Wzruszyła ramionami.- Jest szorstki w obejściu, ale niezły zniego żeglarz.- A wasz ojciec?Thana westchnęła głośno.- Tata umarł dawno temu.Poza tym był kupcem.My, Rzeczni Ludzie, mamy pewnepowiedzenie: Handlarz to głowa, szermierz to ręce, a żeglarz nogi.Brakuje nam teraz kogośtakiego.Mój starszy brat Tomiyarro to dopiero był handlarz! Potrafił kupić skorupę żółwia isprzedać jej pióra, jak mawiała zawsze matka.- Więc jak handlujecie?Dziewczyna wyraznie go uwodziła.Była za młoda, żeby mieć wprawę w tejdziedzinie, ale sama jej uroda robiła piorunujące wrażenie na mężczyznach.- Matka tym się zajmuje.- Pani Brota jest zręcznym negocjatorem.- Ty ją przechytrzyłeś, panie - prychnęła Thana.- Tak?- Dostała od ciebie ładny szafir, ale naprawdę zależało jej na zapince.Wallie nie wiedział, co odpowiedzieć.Zerknął na Nnanjiego, ale chłopak miał zamglone oczy.- Twój brat powiedział, że to statek rodzinny.Kim są pozostali członkowie załogi,oprócz twojej matki i brata?- Kuzynami.Ciotkami i wujkami.Nuda! Tak rzadko spotykam.- westchnęła głęboko-.prawdziwych mężczyzn.- W takim razie nie macie u siebie Jonaszów, a jednak sprowadziła was wczoraj RękaBogini?- To podniecające! Nigdy wcześniej coś takiego nam się nie przydarzyło.- Słyszałem już od twojej matki.Przypuszczam, że wrócicie na dawne szlaki, gdytylko wysiądziemy na brzeg.- Mam nadzieję, że nie! Przez całe lata kursowaliśmy między Hool i Ki.To bardzonudne.Wciąż powtarzam matce, żebyśmy spróbowali gdzieś indziej.- Dlaczego pani Brota się nie zgadza?- Zysk! - rzuciła Thana z pogardą.- Tamten rynek matka dobrze zna.Drzewosandałowe z Hool do Ki, garnki i kosze z Ki do Hool.Tam i z powrotem, tam i z powrotem.Nudziarstwo! A teraz nareszcie przygoda! Już nie jesteśmy w tropikach, prawda?- Tak.Jednak przygody mogą być niebezpieczne.Thana uśmiechnęła się czarująco.- Czego mamy się bać, skoro jest z nami szermierz siódmej rangi? Na pewno dałbyśsobie radę z całym statkiem piratów, lordzie Shonsu.- Mam nadzieję, że nie będę musiał! Wallie stwierdził, że rozmowa zbacza nadrażliwy temat.Nie zdążył jednak go zmienić.- Chyba nie masz zbyt wielu możliwości, żeby poćwiczyć fechtunek, uczennicoThano? - wtrącił Nnanji.Dziewczyna nie wyglądała na spłoszoną.Obrzuciła Czwartego taksującymspojrzeniem.- Rzeczywiście, adepcie.Byłbyś tak dobry i udzielił mi lekcji po obiedzie?Nnanji rozpromienił się.- Będę zachwycony!Thana kiwnęła głową i wróciła do ważniejszych spraw.Walliemu nie spodobał się jejuśmiech.- Chyba zbliżamy się do Aus, więc może nie być żadnego po obiedzie - powiedział.- Jesteśmy waszymi Jonaszami, a d podobno przynoszą statkowi szczęście.- Rzeczywiście go potrzebujemy! - Thana konspiracyjnie ściszyła głos.- Zastanawiamsię czasami, lordzie Shonsu, czy ciąży i na nas klątwa,-Jak to?Wallie wyczuł, że zaraz usłyszy ciekawą historię.- Cóż, najpierw mój dziadek.Pózniej wujek Matyrri umarł z powodu skaleczenia ręki.Potem piraci! Rok temu.Zabili mojego brata i drugiego wujka, a jeden z kuzynów zmarłpózniej od ran.- Straszne!- Tak.To była tragedia.Największy ból mam za sobą, ale oczywiście nadal bardzo miich brakuje.- To wydarzyło się w Yok?Dziewczyna pobladła i zatoczyła się, jakby ją uderzył.Wydawało się, że zarazzemdleje.Wallie dostrzegł kątem oka, że Tomiyano do połowy wyciągnął sztylet zza pasa.Stał za daleko, żeby usłyszeć słowa, ale widział reakcję siostry.Co ją tak poruszyło?- Twój brat wspomniał o Yok.Thana tylko kiwnęła głową.Drżała.- Przypuszczam, że tymi piratami byli szermierze renegaci?Dziewczyna oblizała zbielałe wargi i znowu skinęła głową.Najwyrazniej nie mogławydobyć z siebie słowa.Wallie zorientował się, że balansuje na skraju przepaści.Tomiyanonie był jedynym, który zauważył, co się dzieje.- Oczywiście nie powiem tego nikomu spoza naszego cechu, uczennico, ale szermierzodstępca nie zasługuje na litość - powiedział ściszonym głosem i spojrzał na Nnanjiego, którynajwyrazniej nie umiał sobie wyjaśnić przerażenia Drugiej.- Mój; zaprzysiężony brat i janatknęliśmy się dwa dni temu na renegatów.Rozprawiliśmy się z nimi surowo.Zwiat jestlepszy bez takich łotrów.Thana trochę się uspokoiła, a na jej policzki wróciły kolory.- Ta postawa przynosi ci zaszczyt, panie.- Lepiej nie rozmawiać o takich rzeczach - stwierdził Wallie pompatycznie i zerknąłna protegowanego, szukając poparcia.- E? Co? - bąknął Nnanji.W tym momencie z nadbudówki dziobowej wysypali się dorośli i dzieci, niosąc koszeowoców i chleba.Wallie poczuł ulgę, jakby go owiał chłodny wietrzyk.- A! Idzie obiad! Tylko patrz, co zaraz się stanie, uczennico.Zobaczysz, jak adeptNnanji odbierze zysk, który twoja matka spodziewa się mieć ze sprzedaży mojego szafiru.4Rzeczni Ludzie nie przywiązywali wagi do ceremoniałów.Obiad podano na pokrywiejednego z luków.%7łeglarze rozsiedli się, gdzie kto miał ochotę: na wiadrach albo wprost napokładzie.Jedzenie było proste, ale smaczne: owoce, ser i kiełbasa.Po ożywionej dyskusji iparu ukradkowych łypnięciach na szermierzy Brota przekazała ster Tomiyano.Sama usiadłana drugim luku i zademonstrowała, w jaki sposób osiągnęła obecną wagę.Niemal dorównałaNnanjiemu w gargantuizmie.Załoga i pasażerowie podzielili się na grupki.Siódmego omijano szerokim łukiem,natomiast Katanji zyskał akceptację młodszych żeglarzy.Nnanji przykleił się do Thany ipochłaniając jedzenie, opowiadał jej z zapałem, jak lord Shonsu dostał siódmy miecz.Zciśletrzymał się wersji, którą mentor podał Garadooiemu.Wallie, z Jją u boku, siedział oparty o burtę.Usiłował nie okazywać niepewności.Misja zapowiadała się na dużo bardziej skomplikowaną, niż sądził.Skoro Bogini przysłałaSzafir, żeby uratować Siódmego przed czarnoksiężnikami, musiało chodzić o poważniej-sprawę niż zwykły transport do Aus.Co takiego wydarzyło się Yok? Thana napomknęła opiratach, ale Tomiyano mówił coś innego.Druga wpadła w panikę tak samo jak Quili, gdyWallie poruszył temat zabójstw.Rzeczni Ludzie w niczym nie przypominali wieśniaków,którzy uciekli przed szermierzami do lasu.Najmniejsze podejrzenie, że lord Shonsu szpera wmrocznej przeszłości, skłoniłoby żeglarzy do wyjęcia noży z wiader przeciwpożarowych.Wrogość wisiała nad nasłonecznionym pokładem, jak niewidzialna mgła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]