[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wynajdywał usprawiedliwienia.Ta kobieta była kochan­ką Shonsu, więc jego reakcja stanowiła odruch warunkowy.Sumienie nie wierzyło mu za grosz.Kazał sumieniu się zamknąć.Siódma mogła być szpiegiem czarnoksiężników.Wallie do­szedł do wniosku, że musi porozmawiać z Honakurą, gdy tylko odstawi ją bezpiecznie na statek.W tym momencie spostrzegł, że ich celem nie jest Szafir.Gryfon zakończył próbny rejs i stał teraz zakotwiczony niedaleko świątyni.Thana ustawiła szalupę bokiem do statku.Pomocne dłonie przy­trzymały łódź.Z góry uśmiechały się znajome twarze.Większość mężczyzn z Szafira wybrała się na przejażdżkę nowym nabytkiem.Wallie zastanawiał się, jak Doa wejdzie na Gryf ona w swoim niepraktycznym stroju.Podał jej rękę.Kobieta go zignorowała i uniosła suknię, ukazując długie, zgrabne nogi.Chwilę później znalazła się na pokładzie.Rzuciła mu drwiący uśmieszek.Pierwsza powitała Tomiyano, który gapił się na nią jak mały chłopiec.Kapitan wreszcie odzyskał panowanie nad sobą i zaczął przedstawiać towarzyszy.Wallie wdrapał się na pokład.- I jak? - zapytał Trzeciego.- Masz na myśli statek?- Oczywiście!- Niezły.- Tylko jeden statek Tomiyano uważał za dobry.- Zwin­ny! Byłby jeszcze szybszy, gdybyśmy mieli kilka dni na przeróbki.- Nie mamy.- Wallie zerknął na słońce.Zostały jeszcze dwie godziny światła dziennego.- Możemy wyruszyć o świcie?Kapitan wzruszył ramionami.- Nawet zaraz.Wallie spojrzał na protegowanego.Nnanji skwapliwie poki­wał głową.Dlaczego nie? Szybkość działania była na wojnie bezcenną rzeczą.- Więc ruszajmy!- Kto? - zapytał Tomiyano.Bardzo dobre pytanie!- Ty, ja, Nnanji, Thana.I lady Doa.Przydałby się jeszcze je­den żeglarz.Spojrzał po rozgorączkowanych twarzach.Najmłodsi zrobi­liby wszystko, żeby z nim popłynąć, na przykład Sinboro i Matarro.Nie, nie brał dzieci na wojnę.Wybór sam się narzucał: ży­lasty, małomówny Holiyi, który opierał się teraz o maszt i uśmiechał ironicznie.Był kawalerem.- Holiyi?Mężczyzna skinął głową.Po co marnować aż dwa słowa, sko­ro można się obejść bez żadnego?- Wystarczy - stwierdził Siódmy.Nnanji zmarszczył brwi.- Razem tylko sześcioro!Wallie westchnął.Zgodnie z tutejszymi przesądami powinno ich być siedmioro.Jja? Odpada.Rozdzielenie jej z Vixinim wy­dawało się równie złym pomysłem jak zabranie jej razem z Doą.Raptem dostrzegł błysk nadziei w ciemnych oczach.Śmiesz­ne.Ze złamaną ręką nowicjusz byłby zupełnie nieprzydatny.Z drugiej strony.W Sen, najbliższym mieście na lewym brzegu, schodził na brzeg.Otaczała go aura szczęścia.Poza tym lepiej mieć oko na chłopaka, niż żeby biegał samopas po Casr pod nie­obecność mentorów.Nnanji zachichotał.- Myślę, że tak, bracie! On przynosi mądrość.W takim razie Katanji.Pozostali wrócą łodzią na Szafira, a Gryfon odpłynie bezzwłocznie.Jeśli Doa jest szpiegiem, nie bę­dzie miała okazji złożyć meldunku.W ten sposób Wallie nie musiał stawać przed Jją.Nnanji zaczął sprawdzać listę potrzebnych rzeczy: jedwabne worki, wzmocnione wino, jedzenie.Zgłaszały się osoby odpo­wiedzialne za ich załadunek.Wallie podszedł do Doi, która patrzyła na świątynię, oparta o poręcz.Odwróciła głowę i rzuciła mu gorące spojrzenie.Męż­czyzna z najwyższym wysiłkiem utrzymał ręce przy sobie.- Co powiedział ci starzec?- Jaki starzec?- Lord Honakura.Doa zmarszczyła brwi.- Kto?3Życie na Świecie było proste.Niewiele dobytku i żadnej pa­pierkowej roboty.Zorganizowanie wyjazdu nie wymagało dużo czasu.Siódmy wciągnął kotwicę, a żeglarze podnieśli żagle.Ci, którzy zostawali, pomachali im z szalupy.Gryfon ustawił się z wiatrem i skoczył do przodu.Okazał się bardziej niż zwinny.Jego żwawość przeczyła po­ważnemu wiekowi.Pokład znajdował się dużo bliżej powierzch­ni wody niż na Szafirze i kołysał tak mocno, że Wallie w pierw­szej chwili poczuł niepokój.Wkrótce jednak się odprężył i doszedł do wniosku, że przez najbliższe dwa albo trzy dni mo­że cieszyć się wyprawą.Gryfon miał jeden maszt, jeden pokład i oczywiście wysokie burty, bo gdyby ktoś wpadł do Rzeki, nie pożyłby dostatecznie dłu­go, żeby zawołać o pomoc.Deski były odrapane i upstrzone rybi­mi łuskami.Dwa luki, jeden na rufie dla ludzi i większy na dziobie do ładowania towaru, zostawiono na razie otwarte.Obok masztu, prawie na wprost furty, przez którą wysuwano trap, leżała niewiel­ka szalupa odwrócona do góry dnem.Wyszorować go i pomalo­wać, żeby zabić odór, a Gryfon byłby całkiem miłym stateczkiem, pomyślał Wallie.Lecz dzięki pracom ciesielskim wykonanym przez Holiyiego żaglowiec zamienił się w pułapkę na czarnoksięż­ników.Niewinnie wyglądająca szalupa też miała swoje zadanie.Jasne słońce, porywisty wiatr.i szeroki uśmiech na twarzy Tomiyano, który starał się wyczuć ster i wycisnąć maksymalną szybkość z nowej zabawki.Przed nimi posuwał się ociężale towarowiec większy od Szafira.Wallie ze zdumieniem patrzył, jak Gryfon wyprzedza go bez trudu.Zbliżał się pierwszy wielki za­kręt.Za rufą znikało w oddali Casr.Na Rzece panował teraz znacznie mniejszy ruch niż jeszcze do niedawna.Bogini przesta­ła ściągać szermierzy na zjazd.Wallie uznał, że sprzyjający wiatr jest dobrym znakiem.Oczy­wiście, jeśli podjął złą decyzję, za zakrętem mogło pojawić się Casr.Członkowie wyprawy stali przy drugiej burcie.Opierali się o poręcze.Tylko czworo? Gdzie Doa?Kobieta właśnie wspinała się po drabince.Podeszła do relingu i zaczęła podziwiać krajobraz.Okazało się, że podarła jedwabną sza­tę na pasy i zrobiła sobie żeglarskie bikini, równie skąpe jak Thany.Gruczoły Shonsu przystąpiły do pracy ze wzmożoną energią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl