[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opodal pod stołem pół siedział bezwładnie pan Szczerkowski, trupio blady i teżpokrwawiony. Jezus! krzyknęła Lusia i zatoczyła się niechże pan coś robi! Ratuje!Józef przykląkł przy pani Szczerkowskiej i zaczął szukać pulsu.Nie mógł go znalezć, alestwierdził, że jej ciało jest ciepłe. Na pewno żyje odetchnął.Co do życia pana Szczerkowskiego nie było żadnych wątpliwości.Po prostu spał, a z jego uchylonych ust świszczący oddech wydobywał nieznośny odóralkoholu.Wespół z Lusią podnieśli panią Szczerkowska i ułożyli na kanapie. Jednak zadzwonię po pogotowie ratunkowe niepewnie powiedział Józef. Nie, nie, niech pan odszuka w katalogu: doktor Jarecki, doktor Jan Jarecki, Mokotowskapięćdziesiąt dziewięć i niech pan mu powie.Lusia zwilżyła chusteczkę w wodzie kolońskiej i próbowała cucić panią Szczerkowska,która robiła wrażenie martwej.Biegając wśród poprzewracanych mebli, na próżno szukałaflakonu z amoniakiem.Tymczasem Józef po kilku próbach zdołał się połączyć z doktorem Jareckim, który naszczęście jeszcze nie spał. Ja tu dzwonię od państwa Szczerkowskich.Czy nie mógłby pan doktor natychmiastprzyjść? Mam gości.Czy to Ignacy mówi? Nie.Tu mówi Domaszko.Moje uszanowanie panu doktorowi. Moje uszanowanie.Co tam, pana Szczerkowskiego znowu przywiezli nieprzytomnego? Nie, gorzej.Stało się nieszczęście.Przyszedł sam do domu i dostał ataku furii.Przy tymrzucił lampą w panią Szczerkowska i ona leży teraz nieprzytomna, nie daje znaku życia.Próbowałem.Trzask słuchawki przerwał mu.Widocznie doktor położył tubę.139W pięć minut zjawił się zdyszany i zaczął badać omdlałą. Niech pan wyjdzie powiedział szorstko do Józefa, przyglądającego się jego zabiegom. Panno Lusiu, proszę mi podać zimną wodę.Józef poszedł do salonu, usiadł i czekał.W stojącym naprzeciw lustrze zobaczył, że ma zwichrzone włosy, że jest bez kołnierzyka iże w ogóle wygląda nieprzyzwoicie. Taka awantura myślał i to akurat w przeddzień naszego ślubu! To się nazywa pech.Usłyszał szmer otwieranych drzwi, więc wyjrzał do przedpokoju.Okazało się, że to wróciłIgnacy.Już z samego wyglądu Józefa domyślił się, że pan wrócił, i że musiało się stać jakieśnieszczęście.Józef właśnie zaczął mu opowiadać, co i jak zaszło, gdy do przedpokoju weszła Lusia zgumowym pęcherzem i wysłała Ignacego po lód. Panno Lusiu próbował zatrzymać ją Józef jakże tam?. Lepiej odpowiedziała i zniknęła za drzwiami.Znowu minął kwadrans oczekiwania, póki nie przyszedł Ingacy: Może pan pomoże mi przenieść naszego pana do gabinetu? Owszem, a jakże pani? Oddycha, ale doktor wciąż głową kręci. Nie odzyskała przytomności? Nie.Weszli na palcach do sypialni, wyglądającej teraz jak ambulatorium.Lusia właśniepodawała doktorowi pudełko z zastrzykami podskórnymi.Pani Szczerkowska półsiedziała,oparta o stos poduszek, do pasa obnażona, z zamkniętymi oczyma i wciąż trupio blada.Z trudem wydobyli spod stołu bezwładnego pana Szczerkowskiego i z wielkim wysiłkiemprzenieśli go do gabinetu.Posadzimy go tymczasem na fotelu powiedział służący gdy pościelę na otomanie,rozbiorę go i ułożę.Sina twarz nieprzytomnego tak oparta była o poręcz fotela, że z półotwartych ust ściekałagęsta ślina.Pokój napełnił się ohydnym odorem fermentującego alkoholu.Józefowi zrobiło się niedobrze.Zakrywając nos i usta chusteczką, zapytał: Ignacy da sobie sam radę? i nie czekając na odpowiedz wyszedł.Napił się w jadalni zimnej wody, zjadł znaleziony plasterek cytryny i znowu czekał wsalonie.Dopiero około drugiej wszedł doktor. No jakże, doktorze? zerwał się Józef. Hm.na razie nie umiem nic powiedzieć. Ale żadnych śmiertelnych ran nie ma? Ran? Nie.Drobne zadrapania.Ale mam wrażenie, że otrzymać musiała silne uderzenie wokolice serca lub też padając.hm.Dość, że stan jest poważny. Boże drogi! A jest już przytomna? Owszem.Chciała nawet mówić, ale zabroniłem.Pan jest narzeczonym pannyHejbowskiej? Tak. Hm.Czy pan nie potrafiłby nakłonić ją, by zgodziła się sprowadzić pielęgniarkę?Wolałbym, by ktoś plus minus obznajomiony z medycyną czuwał nad chorą.Mogą byćpotrzebne zastrzyki kamfory, a panna Lusia tego nie potrafi. Ależ naturalnie, panie doktorze.Zaraz pomówię z narzeczoną. To dobrze, ja jeszcze zajdę do tego nieszczęśliwca.Józef podszedł na palcach do drzwi sypialni.Były przymknięte, lecz przez wybity filongzobaczył Lusię, siedzącą przy łóżku na niskim pufie.Szlafroczek jej rozchylił się i Józef140szybko się cofnął, gdyż ujrzał małą okrągłą pierś (takiej nie miała żadna kobieta na świecie!).Cichutko zapukał.Po sekundzie uchyliła drzwi. Co takiego? zapytała szeptem. Panno Lusiu odpowiedział jeszcze ciszej niech pani pozwoli sprowadzićpielęgniarkę.Potrząsnęła głową. Ależ dlaczego? Przecież pani się strasznie przemęczy przez noc! Wujenka nie znosi pielęgniarek.Będę czuwała sama. Ależ pani nie potrafi zrobić zastrzyku. Owszem.Robiłam nie raz.Zresztą doktor już mi objaśnił i nie ma o czym mówić.Proszę, niech pan idzie do domu. Za nic w świecie.Nie mogę przecież pani zostawić samej! Panie Józku powiedziała stanowczo nic mi pan nie pomoże, a tylko sprawi kłopot.Dobranoc.Kiwnęła mu głową i zamknęła drzwi.Ponieważ nie mógł zdobyć się na wejście do gabinetu, gdzie był doktor Jarecki, czekał nańw przedpokoju, gdyż sam nie wiedział co ma zrobić.Doktor orzekł, że najlepiej zrobi, gdy pójdzie do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]