[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pańskie dokumenty - uzbrojony strażnik, nie noszący jednak munduru ONZ, warknął, gdy Leo zamierzał wyjść na parking.Leo utkwił w przejściu.Za jego plecami prawdziwi reporterzy cisnęli się i niecierpliwili, domagając się, by dał im przejść.- Panie Bulero - powiedział spokojnie strażnik oddając mu legitymację - pan Eldritch oczekuje pana.Proszę za mną.Natychmiast zastąpił go inny strażnik, który zaczął sprawdzać dokumenty dziennikarzy.Zdenerwowany Bulero ruszył za pierwszym strażnikiem, idąc hermetycznym i przyjemnie ogrzanym tunelem w kierunku siedziby Palmera Eldritcha.Nagle wyrósł przed nim kolejny umundurowany strażnik i podniósł rękę kierując w stronę Leo coś małego i błyszczącego.- Hej - zaprotestował słabo Bulero, stając jak wryty.Obrócił się na pięcie, pochylił głowę i zrobił kilka niepewnych kroków z powrotem.Strumień jakiegoś nie znanego mu promieniowania trafił go w plecy; Leo runął jak długi próbując złagodzić upadek wyciągniętymi rękami.Kiedy odzyskał przytomność, stwierdził, że jest - zupełny absurd! - przywiązany do krzesła stojącego w pustym pokoju.Szumiało mu w głowie.Powiódłszy wokół tępym wzrokiem zobaczył tylko mały stolik, na którym znajdowało się jakieś elektroniczne urządzenie.- Wypuśćcie mnie stąd - powiedział Leo.- Dzień dobry, panie Bulero - odpowiedziało natychmiast urządzenie.- Jestem Palmer Eldritch.Chciał mnie pan widzieć, jak sądzę.- Co za okrutne traktowanie - rzekł Bulero.- Ogłuszono mnie i związano.- Proszę się poczęstować cygarem.Elektroniczne urządzenie wyciągnęło w jego stronę uchwyt, w którym tkwiło długie zielone cygaro.Koniec cygara rozjarzył się ogniem i wydłużona nibymacka podała mu je.- Zabrałem dziesięć skrzynek takich cygar z Proximy, ale tylko jedna ocalała z katastrofy.To nie jest tytoń; to znacznie lepsze od tytoniu.No, o co chodzi, Leo? Czego chcesz?- Jesteś tu, w tym pudełku, Eldritch? - zapytał Bulero.- Czy też jesteś gdzieś indziej, a to tylko przekazuje twoje słowa?- Podelektuj się - powiedział głos z metalowego pudełka stojącego na stoliku, które wciąż wyciągało uchwyt z zapalonym cygarem.Po chwili cofnęło go, zgasiło cygaro i bez śladu wchłonęło szczątki.- Chciałbyś może obejrzeć kolorowe przezrocza z mojego pobytu w układzie Proximy?- Chyba żartujesz.- Nie - odparł Palmer Eldritch.- Dałoby ci to pewne pojęcie, na co się tam natknąłem.To trójwymiarowe zdjęcia robione na czas, bardzo dobre.- Nie, dziękuję.- Znaleźliśmy tę strzałkę zaszytą w twoim języku - powiedział Eldritch - i usunęliśmy ją.Jednak podejrzewamy, że możesz mieć coś jeszcze w zanadrzu.- Zadajecie sobie wiele trudu - powiedział Leo.- Więcej, niż na to zasługuję.- Przez te cztery lata na Proximie sporo się nauczyłem.Sześć lat podróży, cztery pobytu.Proxi zamierzają zaatakować Ziemię.- Żarty sobie stroisz - rzekł Leo.- Rozumiem twoją reakcję - powiedział Eldritch.- ONZ, a szczególnie Hepburn-Gilbert też tak zareagowali.Jednak to prawda.Nie w konwencjonalnym znaczeniu tego słowa, rzecz jasna, ale w głębszy bardziej wyrafinowany sposób, którego nie mogę pojąć, chociaż przebywałem wśród nich tak długo.To może być związane z ocieplaniem się klimatu Ziemi, o ile wiem.A może będzie jeszcze gorzej.- Porozmawiajmy o tych porostach, które przywiozłeś ze sobą.- Zdobyłem je nielegalnie; Proxi nic o tym nie wiedzieli.Oni też je stosują podczas orgii religijnych.Tak jak nasi Indianie używali meskaliny i peyotlu.Czy to dlatego chciałeś się ze mną widzieć?- Jasne.Wchodzisz mi w drogę.Wiem, że już utworzyłeś konkurencyjną korporację, prawda? Co za bzdura o Proxach atakujących Układ Słoneczny: to ty mi zagrażasz tym, co robisz.Nie możesz znaleźć jakiejś innej dziedziny handlu oprócz zestawów?Pokój zawirował mu przed oczami.Zalało go oślepiająco białe światło i Leo zamknął powieki.Jezu, pomyślał.I tak nie wierzę w tych Proxów; on po prostu usiłuje odwrócić naszą uwagę od tego, o co mu naprawdę chodzi.To jest jego strategia, moim zdaniem.Otworzył oczy i stwierdził, że siedzi na trawiastej skarpie.Obok jakaś dziewczynka bawiła się jo-jo.- Ta zabawka - powiedział Leo Bulero - cieszy się popularnością w układzie Proximy.Odkrył, że ręce i nogi ma wolne.Wstał niepewnie i poruszył kończynami.- Jak masz na imię? - zapytał.- Monika - odparła dziewczynka.- Proxi - rzekł Leo - a przynajmniej ci humanoidalnego typu, noszą peruki i sztuczne szczęki.Chwycił za kosmyk puszystych blond włosów i pociągnął.- Auu! - wykrzyknęła dziewczynka.- Jesteś złym człowiekiem.Puścił ją.Cofnęła się nie przestając bawić się jo-jo i spoglądając na niego nieufnie.- Przepraszam - wymruczał.Te świetliste włosy były prawdziwe.Może nie znajdował się w układzie Proximy.W każdym razie, obojętnie gdzie był, Palmer Eldritch próbował mu coś powiedzieć.- Czy zamierzacie napaść na Ziemię? - zapytał Leo dziewczynkę.- Chcę powiedzieć, że nie wygląda mi na to.Czy Eldritch mógł się mylić? - zastanawiał się.Źle zrozumieć Proxów? Mimo wszystko, o ile wiedział, Palmer Eldritch nie ewoluował i nie posiadał potężnego, rozbudowanego umysłu będącego efektem Terapii E.- Moje jo-jo - powiedziało dziecko - jest zaczarowane.Mogę zrobić wszystko, co chcesz.Co byś chciał? Powiedz mi, wyglądasz na miłego człowieka.- Zaprowadź mnie do swojego wodza - powiedział.- To stary dowcip, nie zrozumiesz.Sprzed stu lat.Rozejrzał się wokół i nie dostrzegł żadnych śladów ludzkiej obecności, tylko trawiastą równinę.Za zimno na Ziemię, uświadomił sobie.Niebieskie niebo nad głową.Dobre powietrze, pomyślał.Gęste.- Czy współczujesz mi - zapytał - dlatego że Palmer Eldritch wpycha się na mój rynek, a kiedy mu się uda, będę zrujnowany? Muszę zawrzeć z nim jakąś umowę.Jednak wygląda na to, pomyślał posępnie, że nie uda mi się go zabić.- Tylko że nie mogę wymyślić żadnej umowy, którą on mógłby zaakceptować.Zdaje się, że trzyma wszystkie karty w ręku.Na przykład zobacz, jak mnie tu sprowadził.Nawet nie wiem, gdzie jestem.Co i tak nie ma znaczenia.Gdziekolwiek by to było, na pewno jest to miejsce kontrolowane przez Eldritcha.- Karty - powiedziało dziecko.- Mam talię kart w walizce.Nie widział żadnej walizki.- Gdzie?Klęknąwszy dziewczynka dotknęła trawy tu i tam.Natychmiast fragment murawy rozsunął się bezszelestnie; mała sięgnęła do otworu i wyciągnęła walizeczkę.- Chowam ją tu - wyjaśniła - przed sponsorami.- Co to znaczy: „sponsorami”?- No, żeby tu być, musisz mieć sponsora.Każdy z nas go ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ]