[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żadnej reakcji.Rozerwał gruby papier, w który zawinięte były monety.Monety wysunęły się z rulonu, pobrzękując.- Carleton Lufteufel - mruknął stary Tom, nie otwierając oczu.- Biedny, mały imp.Nie chcę, żeby biedaczyna chodził w nieskończoność, aż wreszcie coś mu się stanie.Świat jest teraz niebezpieczny, wiesz? - Stary Tom otworzył wreszcie oczy.Bardzo przytomnym wzrokiem przyglądał się monetom na dłoni Pete’a.- Szef MREE, cokolwiek to znaczy, wydałem rozkaz bombardowania, jeśli imp mnie spyta.Dobra, rozumiem.Jestem Carleton Lufteufel.- Zakasłał, splunął i przyczesał dłonią włosy.- Nie masz pewnie grzebienia, co? Skoro ma mi zrobić zdjęcie.- Wyciągnął rękę.Pete dał mu monety.Wszystkie.- Nie ma się czego bać - uspokajał Pete.- Musisz pomóc mi wstać.Carleton Lufteufel, MREE, rozkaz bombardowania, jeśli spyta.- Stary Tom zdążył schować gdzieś pieniądze; wszystkie zniknęły w jednej chwili, jakby nigdy nie istniały.- To coś niezwykłego - powiedział głośno Pete.- Czy uważasz, że istnieje jakaś nadnaturalna istota, która prowadzi ludzi przez całe życie? Tak myślisz, Tiborze? Wcześniej tak nie myślałem.Ale, na Boga.Rozmawiam z tym człowiekiem od chwili, kiedy się obudził.Nie czuje się najlepiej, wiele wycierpiał.- Trącił Toma Gleasona.- Powiedz mojemu przyjacielowi, kim jesteś.Tom wyszczerzył w uśmiechu połamane zęby.- Carleton Lufteufel.Tibor otworzył usta.- Kpisz sobie?- Nie śmiałbym żartować z własnego imienia, synu.Człowiek może mieć ich wiele w różnych miejscach, lecz w chwili kiedy ktoś tak bardzo chce cię znaleźć, nie ma sensu zaprzeczać.Tak, jestem Carleton Lufteufel.I byłem szefem MREE.Tibor wpatrywał się w niego, nie poruszając się.- Wydałem rozkaz bombardowania - dodał starzec.Tibor nie spuszczał z niego wzroku.Tom wydawał się trochę niespokojny, lecz wytrzymał i nie przestał się uśmiechać.Mijały chwile, Tibor wciąż nic nie mówił.W końcu uśmiech spłynął z twarzy starca.- Byłeś kiedyś w Denver? - spytał po chwili starzec.- Nie - odparł Tibor.Pete miał ochotę krzyczeć, lecz Tom mówił dalej.- To było ładne miasto.Ładne.Dobrzy ludzi.Potem przyszła wojna.Spalili je, wiesz.- Jego twarz wykrzywił grymas, w oczach zalśniły łzy.- Byłem szefem MREE.Wydałem rozkaz bombardowania - dodał.Tibor poruszył głową i dotknął językiem przycisku sterującego.Wysięgnik uruchomił kolorowy, szerokokątny, teleskopowy, superszybki aparat; otrzymał go na tę okazję od Sług Gniewu.Nigdy nie będę wiedział, jaki sposób jest najlepszy.Nigdy nie zrobię tego dobrze na podstawie czegoś takiego.I tak nie ma to już znaczenia.Zrobię to najlepiej, jak będę potrafił, pokażę go najlepiej, jak to możliwe, namaluję go na kresku, tak jak chcą, żeby uwielbiać ich boga, dać im go takim, jakim chcieli go zobaczyć, nie dla własnej ani jego chwały i honoru, lecz żeby wykonać polecenie, jak obiecałem.Nasza podróż dobiegła końca.Pielg skończona.Zdobyłem jego wizerunek.Co mam mu powiedzieć, teraz, kiedy już to otrzymałem?- Cieszę się, że cię poznałem - powiedział Tibor.- Ja tylko zrobiłem ci zdjęcie.Chyba nie masz nic przeciwko temu?- Nie, synu, nie.Cieszę się, że mogłem ci pomóc.Teraz chyba będę musiał odpocząć, jeśli twój przyjaciel mi pomoże.Wiesz, trochę niedomagam.- Czy moglibyśmy coś zrobić dla ciebie?- Nie, dzięki.Mam tu sporo lekarstw.Miło z waszej strony.Dobrej podróży.- Dziękuję, sir.Tom machnął ręką w jego kierunku, podczas gdy Pete podtrzymał go za ramię i poprowadził z powrotem do przegrody.Do domu!, pomyślał Tibor i poczuł napływające łzy.Teraz możemy wrócić do domu.Czekał, aż Pete zaprzęgnie krowę.Tej nocy zasiedli przy małym ognisku, które rozpalił Pete.Wiatr przepędził chmury, odsłaniając gwiazdy na czystym niebie.Skończył im się już suchy prowiant.Wcześniej Pete znalazł w opuszczonym budynku słoik kawy rozpuszczalnej.Była zepsuta, ale gorąca i czarna - południowy wiatr unosił jej aromat.- Były takie chwile - powiedział Tibor - kiedy myślałem, że nigdy mi się nie uda.Pete pokiwał głową.- Wciąż jesteś zły, że poszedłem za tobą? - spytał.Tibor zachichotał.- No, śmiało, kuj żelazo, póki gorące - powiedział.- Trzeba się nieźle napocić, żeby zdobyć neofitów.- Wciąż myślisz o tym, żeby zostać chrześcijaninem?- Tak, ale pozwól mi najpierw skończyć robotę.- Oczywiście.- Pete próbował wcześniej porozmawiać z Abernathym, ale burza uniemożliwiła połączenie.Nie ma co się śpieszyć, pomyślał.Teraz już jest dobrze.- Chcesz jeszcze raz zobaczyć jego zdjęcie?- Tak.Prostownik Tibora przesunął się, wyjął zdjęcie z pojemnika i podał Pete’owi.Pete przyjrzał się zmęczonej twarzy starego Toma Gleasona.Biedny facet, pomyślał.Może już nie żyje.I tak nic już nie mogliśmy dla niego zrobić.A jeśli.Przypuśćmy, że to nie był zbieg okoliczności, że spotkaliśmy go nie tylko dzięki szczęściu.Dostrzegłem ironię w uczynieniu boga z ofiary Lufteufla.A może jest w tym coś więcej niż tylko ironia? Przechylił zdjęcie, patrząc prosto w oczy starca; były trochę roziskrzone, kiedy zdał sobie sprawę, że sprawia komuś przyjemność; w opadających, zmarszczonych brwiach pojawił się cień bólu, kiedy przypomniał sobie, jak spalili jego ładne Denver.Pete wypił kawę i oddał zdjęcie Tiborowi.- Nie wydajesz się zmartwiony tym, że konkurencja dostanie to, czego chciała - powiedział Tibor.Pete wzruszył ramionami.- W końcu to tylko zdjęcie.Tibor schował fotografię do pojemnika.- Czy tak go sobie wyobrażałeś? - spytał.Pete skinął głową, wracając pamięcią do twarzy, które wcześniej widział.- Mniej więcej - odparł.- Czy już wiesz, jak się do tego zabierzesz?- Wiem tylko, że dam im coś dobrego.- Jeszcze kawy?- Proszę.Tibor podstawił swój kubek.Pete napełnił go i dolał kawy do swojego.Spojrzał w górę na gwiazdy, wsłuchując się w odgłosy nocy i wdychając ciepły wiatr - jakże stał się teraz ciepły.Napił się kawy.- Szkoda, że nie znalazłem żadnych papierosów.18Zidiociała dziewczynka siedziała w milczeniu na skraju pokrytej kurzem drogi; minęło tysiąc lat, kiedy pojawiło się słońce i trwał dzień, i w końcu opadła ciemność.Wiedziała, że on nie żyje, zanim jeszcze nadszedł jaszczurowaty.- Panienko.Nie spojrzała na niego.- Panienko, chodź z nami.- Nie! - rzekła gwałtownie.- Ciało.- Nie chcę!Jaszczurowaty usiadł przy niej i mówił dalej cierpliwym głosem:- Zgodnie ze zwyczajem masz do niego prawo.- Mijały chwile.Wciąż nie otwierała oczu, żeby nic nie widzieć; dłonie trzymała przyciśnięte do uszu, nie miała więc pewności, czy on jeszcze mówi.Wreszcie dotknął jej ramienia.- Jesteś niedorozwinięta, prawda?- Nie.- Jesteś zbyt niedorozwinięta, żeby pojąć, co mówię.Ma na sobie strój myśliwego, ale to ten sam staruszek, z którym mieszkałaś, szczurołap.On jest szczurołapem, zgadza się? Jest tylko przebrany.Dlaczego się przebrał? Pewnie próbował uciec przed wrogami, co? - Jaszczurowaty roześmiał się skrzekliwie, potrząsając łuskami.- Nie udało się.Rozkwasili mu twarz.Powinnaś to zobaczyć, zupełna miazga i.Zerwała się na nogi i zaczęła biec, lecz zaraz wróciła po lalkę.Jaszczurowaty zdążył ją chwycić i teraz, uśmiechając się, przyciskał ją do łuskowatej piersi, naśladując dziewczynkę.- On dobry człowiek! - krzyknęła przeraźliwie, próbując wyrwać mu lalkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]