[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cisza całym swym ciężarem opadła na miasto.Po raz pierwszy od przyjazdu do Snowfield Jenny czuła się tak pokrzepiona na duchu.Oto zjawili się specjaliści.Jak większość Amerykanów, wierzyła święcie w specjalistów, technologię i naukę.Prawdę mówiąc jej wiara była większa, gdyż sama była specjalistką, kobietą nauki.Wkrótce dowiedzą się, co zabiło Hildę Beck, Liber-mannów i wszystkich innych.Przybyli specjaliści.Wreszcie nadciągnęła kawaleria.Najpierw otworzyły się tylne drzwi ciężarówki.Wyskoczyli męż­czyźni przygotowani do działania w skażonej biologicznie atmosferze.Ubrani byli w białe, nie przepuszczające powietrza winylowe stroje typu używanego przez NASA, duże hełmy z wielkimi osłonami pleksiglasowymi na twarzach.Każdy dźwigał butle z powietrzem i urządzenie do gromadzenia wydalanych nieczystości wielkości małej walizki.Ciekawe, ale Jenny nie kojarzyli się z astronautami.Wyglądali na wyznawców jakiejś dziwnej religii.Ich stroje, niby szaty kapłanów, słały biały, oślepiający blask.Szóstka mężczyzn szybko i sprawnie wyskoczyła już z ciężarówki.Za nimi następni.Jenny dostrzegła, że są ciężko uzbrojeni.Szybko rozciągnęli się w szeregi po obu stronach konwoju, zajmując pozycję między swoimi środkami transportu a ludźmi na chodniku, tyłem do pojazdów.Ci ludzie nie byli naukowcami.To ochrona.Ich nazwiska były podane na hełmach, powyżej zasłon na twarze: SIERŻ.HAR-KER, SZER.FODOR, SZER.PASCALLI, POR.UNDERHILL.Podnieśli broń, skierowali przed siebie, zabezpieczając obszar z deter­minacją wykluczającą jakąkolwiek ingerencję.Osłupiała i zmieszana Jenny spoglądała w otwór lufy pistoletu maszynowego.— Co to, do diabła, ma znaczyć? — powiedział Bryce, robiąc krok do przodu.Sierżant Harker, stojący najbliżej Bryce'a, podniósł swój automat i oddał serię ostrzegawczą.Bryce zatrzymał się gwałtownie.Tal i Frank automatycznie sięgnęli po swoje rewolwery.— Nie! — krzyknął Bryce.— Żadnego strzelania, na litość boską! Jesteśmy po tej samej stronie.Przemówił jeden z żołnierzy.Porucznik Underhill.Jego głos zabrzęczał z małego wzmacniacza, który miał w pudełku o powierzchni sześciu cali kwadratowych, umieszczonym na piersi.— Proszę nie zbliżać się do pojazdów.Naszym pierwszym obowiąz­kiem jest zabezpieczenie laboratoriów i wypełnimy go za wszelką cenę.— Do cholery — powiedział Bryce — nie chcemy sprawiać żadnych kłopotów.Przecież to ja was tu ściągnąłem.— Nie zbliżać się — z uporem powtórzył Underhill.W końcu otworzyły się tylne drzwi pierwszego samochodu miesz­kalnego.Pojawiła się czwórka osobników, również w strojach nie przepuszczających powietrza, ale nie byli to żołnierze.Ruszali się bez pośpiechu.Nie mieli broni.Jednym z nich była kobieta.Jenny przez moment dostrzegła orientalną, niezwykle piękną twarz.Ich nazwisk na hełmach nie poprzedzały stopnie służbowe: BETTENBY, VALDEZ, NIVEN, YAMAGUCHI.Byli to cywilni lekarze i naukowcy, który w razie nagłej konieczności wywołanej wojną biologiczno-chemiczną rozstawali się ze swoim prywatnym życiem w Los Angeles, San Francisco, Seattle i innych miastach Zachodniego Wybrzeża, oddając się do dyspozycji Copperfielda.Zgodnie z tym, co było wiadome Bryce'owi, jeden taki oddział stacjonował na Zachodzie, drugi na Wschodzie, a jeden nad Zatoką Meksykańską.Szóstka wyszła z drugiego samochodu mieszkalnego.GOLD-STEIN, ROBERTS, COPPERFIELD, HOUK.Ostatnia dwójka nie nosiła nazwisk nad osłonami na twarze.Szli za linią utworzoną przez żołnierzy, dołączyli do Bettenby'ego, Valdeza, Nivena i Yamaguchi.Ta dziesiątka przeprowadziła między sobą krótką rozmowę, korzystając z wewnętrznego systemu komunikacyjnego.Jenny widziała usta poruszające się za pleksiglasowymi przyłbicami, ale skrzeczące pudełka na piersiach nie przekazały ani słowa, co znaczyło, że mogą prowadzić zarówno publiczną jak i wyłącznie prywatną rozmowę.Jak na razie cenili sobie prywatność.Ale dlaczego? — zastanawiała się Jenny.Nie mają przed nami nic do ukrycia.Prawda?Generał Copperfield, najwyższy z dwudziestki, odłączył od grupy, wszedł na chodnik i zbliżył do Bryce'a.Zanim generał otworzył usta, Bryce stawił mu czoło.— Generale, żądam wyjaśnień.Dlaczego grozi się nam bronią?— Przepraszam — odpowiedział generał i obrócił się do swoich żołnierzy stojących z kamiennymi twarzami.— W porządku, chłopcy.Sytuacja jest niegroźna.Spocznij.Z powodu pojemników ze sprężonym powietrzem żołnierze nie mogli wygodnie przyjąć klasycznej postawy swobodnej.Ale poruszając się z płynnością precyzyjnie wymusztrowanego oddziału, natychmiast opuścili broń, rozsunęli stopy na odległość dokładnie dwunastu cali, zwiesili automaty przy boku i stali bez ruchu, patrząc przed siebie.Bryce nie pomylił się, mówiąc Talowi, że Copperfield jest twardym szefem.Dla Jenny było oczywiste, że w oddziale generała nie znano kłopotów z dyscypliną.Copperfield obrócił się do Bryce'a, uśmiechnął przez osłonę.— Tak lepiej?— Lepiej — odpowiedział Bryce.— Ale nadal proszę o wyjaś­nienia.— To tylko SOP — wyjaśnił Copperfield.— Standardowa Ope­racyjna Procedura.Część zwykłej musztry.Nie mamy nic przeciw panu ani pańskim ludziom, szeryfie.Bo pan jest szeryfem Hammon-dem, prawda? Pamiętam pana z konferencji w Chicago, z zeszłego roku.— Tak, sir.Jestem Hammond.Ale nadal nie usłyszałem pełnego wyjaśnienia.SOP to za mało.— Nie musi pan podnosić głosu, szeryfie.— Copperfield klepnął dłonią w rękawiczce w piszczące pudełko na piersi.— To nie tylko głośnik.Również bardzo czuły mikrofon.Widzi pan, jadąc do miejsca poważnego skażenia chemicznego lub bakteriologicznego musimy wziąć po uwagę, że zostaniemy otoczeni przez wielu chorych i umie­rających.Po prostu brak nam ekwipunku do leczenia albo choćby złagodzenia skutków skażenia.Jesteśmy oddziałem badawczym.Tylko rozpoznanie, żadnego leczenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl