[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy skończył, leżała bez ruchu czekając na kolejną porcję pieszczot.- Koniec - oświadczył Munro.Wykonała kilka znaków.- Nie rozumiem - roześmiał się mężczyzna.- Nie.wolniejsze ruchy nic nie pomogą.Nagle pojął znaczenie sygnałów i przeniósł zwierzę za fosę, na teren obozu.Amy podziękowała mu soczystym pocałunkiem.- Uważaj na nią - powiedział do Petera.Zachowywał się z dużą swobodą, co jaskrawo kontrastowało z ponurymi minami osób zgromadzonych wokół ogniska.Kolacja upłynęła w nerwowej atmosferze.Po zjedzeniu posiłku Murzyni zajęli się sprawdzeniem broni.Munro pociągnął Elliota za rękaw.- Uwiąż małpę w namiocie - powiedział.- Nie chcę, by biegała po obozie, gdy zaczniemy strzelać.Moi chłopcy nie zawsze odróżniają jednego goryla od drugiego.Wyjaśnij jej, że będzie dużo hałasu, lecz nie ma powodu do obaw.- Będzie dużo hałasu? - powtórzył Peter.- Tak mi się wydaje - odparł przewodnik.Elliot zabrał Amy do namiotu i założył jej mocny łańcuch, którego używał zamiast smyczy podczas spacerów w San Francisco.Drugi koniec łańcucha przywiązał do łóżka.Miało to znaczenie czysto symboliczne, gdyż zwierzę potrafiło uwolnić się w każdej chwili.Małpa złożyła solenne przyrzeczenie, że nie opuści schronienia.Mężczyzna skierował się w stronę wyjścia.Amy lubi Peter.- Peter lubi Amy - odparł z uśmiechem.- Wszystko będzie dobrze.Wkroczył do innego świata.Czerwone lampy rzucały niewiele światła, lecz w migoczącym blasku ogniska zobaczył zaopatrzonych w noktowizory wartowników patrolujących teren obozu.Szum drucianego ogrodzenia potęgował niesamowite wrażenie.Peter uświadomił sobie nagle całą grozę położenia - garstka wystraszonych ludzi czaiła się w głębi pierwotnego lasu, ponad trzysta kilometrów od najbliższego ośrodka cywilizacji.Czekali.Elliot zaczepił nogą o czarny kabel leżący na ziemi.Chwilę później spostrzegł, że przewodów było znacznie więcej.Wiły się wśród trawy łącząc karabiny wartowników z niewielkimi, zabawnie wyglądającymi urządzeniami.Broń także miała niecodzienny wygląd; była zbyt smukła, jakby brakowało jej kilku części.Karen siedziała przy ognisku, pochylona nad magnetofonem.- Co to jest? - szepnął Peter wskazując na przewody.- LATRAP - odpowiedziała.- Wielofunkcyjny celownik laserowy typu LGSD sprzężony z systemem RFSD.Każdy karabin był w rzeczywistości optycznym urządzeniem celowniczym, a długodziobe mechanizmy - szybkostrzelnymi miotaczami pocisków.- Zaczynają działać automatycznie z chwilą, gdy cel zostanie zlokalizowany i rozpoznany - wyjaśniała Karen.- Szczególnie przydatne podczas starć w dżungli.Dodatkowo są wyposażone w tłumiki, aby nieprzyjaciel nie mógł się zorientować, skąd padają strzały.Uważaj, gdzie chodzisz, ponieważ reagują na temperaturę ciała.Wręczyła mu magnetofon i poszła sprawdzić stan urządzenia zasilającego ogrodzenie.Elliot usiłował przebić wzrokiem ciemności.Munro wesoło pomachał mu dłonią.Przez noktowizor widział na pewno o wiele więcej.Wyglądał niczym przybysz z odległej części wszechświata rzucony przypadkowo w otchłań prastarej dżungli.Czekali.Mijały godziny.Las trwał w milczeniu, przerywanym jedynie cichym pluskiem wody obmywającej brzegi fosy.Czasem któryś z tragarzy rzucił półgłosem krótki dowcip.Nikt nie palił papierosów, by nie zakłócać pracy czujników.Minęła jedenasta, północ, pierwsza.Peter słyszał chrapanie Amy, zagłuszające nawet szum ogrodzenia.Rzucił okiem na śpiącą Karen.Dłoń kobiety spoczywała na przycisku uruchamiającym oświetlenie.Ze stłumionym ziewnięciem zerknął na zegarek.Munro najwyraźniej pomylił się w swych przewidywaniach.Nagle do jego uszu dobiegło głośne sapanie.Wartownicy skierowali lufy karabinów w stronę czarnej ściany zarośli.Elliot bezskutecznie usiłował wychwycić źródło głosu.Uniósł mikrofon, lecz sapanie zdawało się płynąć z każdego zakątka dżungli.Miękki, niepokojący dźwięk dryfował wśród oparów.Wskaźnik poziomu nagrywania umieszczony na obudowie magnetofonu wykonywał dziwny taniec.Nagle zamarł na czerwonym polu.Peter usłyszał głuchy stuk i bulgotanie wody.Metalicznie szczęknęły zwalniane bezpieczniki automatów.Elliot z mikrofonem w dłoni zaczął pełznąć w kierunku ogrodzenia.Spojrzał na drugą stronę fosy.Zauważył jakiś ruch wśród liści.Sapiący dźwięk przybrał na sile.Woda kłębiła się wokół dużego pnia drzewa, przerzuconego w poprzek fosy.Zrozumiał przyczynę słyszanego uprzednio hałasu.Jednocześnie pojął, że nawet Munro nie doceniał siły oraz inteligencji przeciwnika.Spojrzał przez ramię.Przewodnik ruchem dłoni kazał mu odejść od siatki, wskazując na ustawione w pobliżu urządzenie obronne.Zanim Peter zdążył uczynić pierwszy krok, rozległ się przenikliwy skrzek gerezy.Goryle atakowały w milczeniu.Kątem oka dostrzegł sylwetkę ogromnego zwierzęcia pokrytego jednolicie szarym futrem.Rzucił się na ziemię.Chwilę później strzelił w górę snop iskier i w powietrzu rozszedł się odór palonego mięsa.Taki był początek niesamowitego, cichego starcia.W mroku połyskiwały szmaragdowe promienie laserów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]