[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Taka już jest ta nasza dzielnica.- Posrebrzana księżycem.- Lepsza jak twoje Saint-Germain-des-Prés - odcięła się Talita.- Nie ulega wątpliwości - powiedział Oliveira patrząc na nią.Może, gdyby spojrzeć trochę bardziej z boku.I ten sam sposób wymawiania po francusku, tak, ten sam; gdyby trochę przymknąć oczy.(Farmaceutka.Szkoda).Ponieważ uwielbiali gry słów, wymyślili pewnego dnia zabawę w cmentarz słów umarłych, otwierali encyklopedię Julia Casaresa na przykład na stronie 558 i jechali prosto: chynąć, chytroskok, ciałokupiec, ciemiec, ciżba, ciżma, ciż­wola, ale było im trochę smutno, kiedy zastanawiali się nad możliwościami zmarnowanymi przez ich argentyńskie cha­raktery i nielitościwe przemijanie czasu.Co do farmacji, Traveler upierał się, że jest to wynalazek barbarzyński, mianowicie Merowingów, i wraz z Oliveira zadedykowali Talicie epicki poemat, w którym była mowa o hordach farmaceutycznych, które zajmowały Katalonię, siejąc terror, pipirinę i ciemierzycę.Plemię farmaceutów żyjące stadnie.Medytacje na farmaceutycznych stepach.Och, cesarzowo Farmaceutów, miej litość nad antycznymi, apokaliptycz­nymi, archaicznymi, aresztowanymi, o argusowych oczach.Podczas kiedy Traveler po trochu obrabiał dyrektora, żeby zaangażował Oliveirę do cyrku, przedmiot tych mane­wrów popijał w pokoju mate niechętnie uzupełniając swoje luki w argentyńskiej literaturze.Zastały go nad tym wielkie upały, tak że ilość sprzedawanych kuponów gabardyny znakomicie się obniżyła.Za to rozpoczęły się reuniony na patio don Crespa, który był przyjacielem Travelera i wynajmowa! pokoje seńorze Gutusso oraz innym damom i kawalerom.Rozpieszczany przez Gekrepten jak dziecko, Oliveira sypiał nieprawdopodobnie długo, a w czasie lucida intervalla z miną bohatera rosyjskich powieści przeglądał książeczkę Crevela, która objawiła się gdzieś na dnie walizki.Z tak metodycznego nieróbstwa nie mogło się zrodzić nic dob­rego, ale miał niesprecyzowane nadzieje, że, przymykając powieki, można będzie zobaczyć wyraźnie niektóre rzeczy, że sen jakoś mu rozjaśni mózg.Sprawy cyrku szły źle, dyrektor nie chciał słyszeć o no­wym pracowniku.Pod wieczór, przed pójściem do pracy, Travelerowie schodzili na mate do don Crespa, Oliveira zjawiał się również i słuchali dawnych tang granych na rozpadającym się gramofonie, tak właśnie jak się powinno słuchać starych płyt.Czasem Talita siadała naprzeciw Oli­veiry, ażeby grać w ich grę albo żeby wciągnąć go do „wagi” - innej gry, którą wymyślili do spółki z Travele­rem i która również bardzo ich pasjonowała.Don Crespo był zdania, że nie mieli dobrze w głowie, seńora Gutusso zaś uważała ich wręcz za idiotów.- Nigdy o tym nie mówisz - mawiał Traveler nie patrząc na Oliveirę.To było silniejsze od niego: kiedy już decydował się na zapytanie, musiał odwracać oczy; nie wiedział również, dlaczego nie był w stanie nazwać stolicy Francji, i mówił „to”, jak czuła mateczka łamiąca sobie głowę, aby wynaleźć niewinne nazwy na wstydliwe części ciała swoich bożych robaczków.- O czym tu gadać - odpowiadał niechętnie Oliveira.- Jak mi nie wierzysz, to możesz sprawdzić.Był to najlepszy sposób doprowadzenia do szału Trevele­ra, sfrustrowanego podróżnika.Zamiast się kłócić, stroił swoją straszliwą gitarę z „Casa América” i zabierał się do tang.Talita kątem oka patrzyła na Oliveirę, trochę obrażona.Jakkolwiek nic nie precyzując, Traveler wbił jej w głowę, że Oliveira jest dziwakiem, i choć to było widoczne, „dziwaczność” powinna była być jakaś inna, na czym innym polegać.Bywały wieczory, w czasie których wszyscy niejasno na coś czekali.Czuli się dobrze ze sobą, ale razem tworzyli jakby czoło burzy.W czasie takich dni, kiedy otwierali „cmentarz”, nasuwały im się takie słowa, jak rozdział, rozpacz, rozpad, rozsypka, roztargnienie.Wre­szcie szli spać ze złym nastrojem przyczajonym pod skórą, a w nocy śniły im się zabawne i miłe rzeczy, bo przecież wszyscy mamy w sobie ducha przekory.(59)41Począwszy od drugiej, słońce świeciło Oliveirze prosto w twarz.W dodatku upał utrudniał mu prostowanie na kaflu podłogi gwoździ za pomocą uderzania w nie młotkiem (każdy zna niebezpieczeństwo prostowania gwoździ młotkiem, już-już gwóźdź jest prawie że wypros­towany, ale jeżeli uderzyć jeszcze raz, wykręca się i boleśnie przyszczypuje trzymające go palce; historia wręcz perwer­syjna), uporczywie waląc w nie młotkiem na kaflu (ale każdy wie, że.), waląc w nie (ale każdy.) uporczywie.„Ani jednego prostego - pomyślał patrząc na wysypane na podłogę gwoździe.- A o tej porze sklep jest zamknięty i wywalą mnie na zbity łeb, jeżeli się zacznę dobijać o gwoździe za trzydzieści centów.Nie ma rady, trzeba je wyprostować”.Ile razy udało mu się wyprostować jakiś gwóźdź, pod­nosił głowę w kierunku otwartego okna i gwizdał na Travelera.Ze swojego pokoju widział część jego sypialni i coś mu mówiło, że Traveler leży w łóżku z Talitą.Travelerowie dużo sypiali, nie tyle z powodu przemęczenia pracą w cyrku, ile z zasady, żeby się nie przepracowywać, którą to zasadę Oliveira cenił.Przykro było budzić Tra­velera o wpół do trzeciej, ale palce, którymi przytrzymywał gwoździe, były już całkiem sine, w dodatku zaczynały mu puchnąć jak nieforemne serdelki, ohyda.Im dłużej na nie patrzył, tym bardziej korciło go, aby obudzić Travelera.Poza tym miał ochotę na mate, a skończyła mu się yerba.Nie miał dosyć nawet na jedną porcję i chciał, żeby Treveler albo Talitą dorzucili mu trochę (z paroma gwoździkami w charakterze balastu) przez okno.Sjesta będzie łatwiejsza do zniesienia, jak się będzie miało parę prostych gwoździ, no i mate.„Nie do wiary, jak ja głośno gwiżdżę” - pomyślał ze zdumieniem.Z parteru, gdzie mieścił się un clandestino z trzema dziewczętami i małą na posyłki, ktoś na­śladował go, nieudolnie wydając z siebie coś pomiędzy bulgotaniem gotującej się wody a bezzębnym syczeniem.Oliveirę radował podziw i chęć rywalizacji, które wzbudzał jego świst; nie nadużywał go, zostawiając na co ważniejsze okazje.W porze swoich lektur, czyli między pierwszą w nocy a piątą rano (nie co noc jednak), doszedł do smutnego wniosku, że gwizd nie był tematem specjalnie eksponowanym w literaturze.Niewielu autorów zmuszało swoich bohaterów do gwizdania.Właściwie żaden.Skazy­wali ich na dość monotonny repertuar środków ekspresji (mówienia, opowiadania, śpiewania, krzyczenia, mamrota­nia, jąkania się, wygłaszania, szeptania, wykrzykiwania i de­klamowania), natomiast nigdy żadna postać nie koronowała wielkich ewenementów gwizdem z gatunku tych, od któ­rych pękają szyby.Angielska szlachta gwizdem przywoły­wała swoje psy, a niektóre postacie Dickensa - dorożkę.Co do literatury argentyńskiej, to ta - o wstydzie - gwiz­dała niewiele [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl