[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Trzeba to spalić.Pewnie cały aż się lepi od Escherichia coli.— Po prostu go wyrzuć — powiedziała Tracy.— Najlepiej do śmietnika za domem.Wyobrażam sobie, jak rano będzie śmierdział.Tracy zdjęła płaszcz i skrzywiła się, czując nagły ból w piersi.Kiedy Carlos wpadł na nią, uderzyło ją coś twardego tuż na lewo od mostka.Wtedy ból był tak ostry, że myślała, iż została pchnięta nożem.— Wszystko w porządku? — zapytał Kim, widząc jej reakcję.Tracy ostrożnie pomacała żebra w okolicy piersi.— Czy coś mogło mi się tutaj złamać?— Oczywiście.Możesz mieć złamane żebro albo mostek.— O, świetnie! — zawołała Tracy.— Co powinnam zrobić, panie doktorze?— Trochę lodu nie zaszkodzi — odrzekł Kim.— Zaraz przyniosę, tylko pozbędę się tego kitla.Kim ruszył przez kuchnię w stronę tylnych drzwi.Tracy otworzyła szafę w korytarzu, powiesiła płaszcz i zdjęła buty.Zasunęła drzwi i skierowała się ku schodom.W połowie drogi zamarła i krzyknęła piskliwie.Kim przestąpił właśnie próg kuchni, gdy usłyszał jej krzyk.Zaraz odwrócił się i pobiegł.Z ulgą stwierdził, że nie jest ranna i stoi pośrodku korytarza.Była spokojna — patrzyła jak zahipnotyzowana na coś w pokoju dziennym.Kim powiódł oczami za jej spojrzeniem.Z początku, nie widząc niczego, był zdezorientowany.Ale później dostrzegł to, na co patrzyła Tracy.I był równie zdumiony jak ona.W pokoju znajdował się mężczyzna.Siedział bez ruchu w wysokim fotelu obok kominka.Był ubrany w ciemny garnitur i krawat.Płaszcz z wielbłądziej wełny leżał starannie przełożony przez oparcie fotela.Mężczyzna miał niedbale skrzyżowane nogi.Wyciągnął rękę i włączył lampę.Tracy ponownie zaskomlała żałośnie.Na stoliku do kawy, w zasięgu ręki mężczyzny, spoczywał czarny pistolet automatyczny z przykręconym tłumikiem.Nieznajomy był ucieleśnieniem pogody ducha, przez co budził jeszcze większe przerażenie.Po zapaleniu światła znów położył rękę na oparciu fotela.Miał surowy, wręcz okrutny wyraz twarzy.— Kazaliście mi na siebie czekać znacznie dłużej, niż planowałem — odezwał się raptem, przerywając milczenie.W jego głosie była mieszanina wyrzutu i złości.— Kim pan jest? — zapytała niepewnie Tracy.— Wejść i siadać! — warknął mężczyzna.Kim spojrzał na lewo, oceniając, czy zdołałby wypchnąć Tracy do przedpokoju.Uznał, że nie zdążyłby, tym bardziej że Tracy musiałaby dobiec do drzwi wejściowych.Derek odpowiedział na ich wahanie, chwytając broń i wymierzając ją w nich.— Nie doprowadzajcie mnie do większej złości! — ostrzegł ich.— Miałem dziś zły dzień i jestem w kiepskim nastroju.Daję wam dwie sekundy, żebyście weszli i usiedli na kanapie.Kim przełknął ślinę i wyszeptał chrapliwym głosem:— Lepiej usiądźmy.Zachęcił Tracy, by poszła, przeklinając się w duchu, że nie sprawdził domu, zanim do niego weszli.Rano zabezpieczył swój dom, aby mieć pewność, że nikt nie wkradnie się tam pod ich nieobecność, ale potem, po śmierci Carlosa, nawet mu to przez myśl nie przeszło.Tracy usiadła pierwsza, Kim obok niej.Siedzieli na kanapie ustawionej ukośnie w stosunku do fotela.Derek spokojnie odłożył broń na stolik i rozparł się na krześle.Jego ręce z lekko zakrzywionymi palcami spoczęły na wyściełanych oparciach.Można było odnieść wrażenie, że prowokuje obecnych w pokoju ludzi do ucieczki, czekając tylko na pretekst do chwycenia za broń, żeby ich zastrzelić.— Kim pan jest? — powtórzyła Tracy.— Co pan robi w moim domu?— Moje nazwisko jest bez znaczenia — odparł Derek.— Dlaczego tu jestem, o, to inna sprawa.Wezwano mnie do tego miasta, aby zabić lekarza.Zarówno Kim, jak i Tracy zachwiali się lekko.Przerażające wyznanie Dereka przyprawiło oboje o zawrót głowy.Strach zamknął im usta.Ten człowiek był płatnym zabójcą.— Ale coś poszło nie tak — ciągnął Derek.— Sprowadzili mnie do tego cholernego miasta, a potem wycofali się z umowy, nie podając żadnych konkretnych wyjaśnień prócz tego, że ktoś inny wykona zlecenie.Mieli nawet czelność prosić o zwrot zaliczki, i to po tym, jak przyleciałem tutaj taki kawał drogi.— Derek pochylił się, rozbłysły mu oczy.— Dlatego nie tylko nie zamierzam pana zabić, doktorze Reggis, ale mam zamiar wyświadczyć panu przysługę.Jednego wszakże nie mogę pojąć: dlaczego ci ludzie od wołowiny chcą pańskiej śmierci.— Wytłumaczę to panu — zaproponował z niepokojem Kim.Gotów był na każdą formę współpracy.Derek podniósł rękę.— Nie ma potrzeby wdawać się w szczegóły — oznajmił.— Próbowałem dowiedzieć się od nich, ale się poddałem.To pańska sprawa.Trzeba panu jednak wiedzieć, że tym ludziom tak bardzo zależy na pańskiej śmierci, że są gotowi wynająć mnie lub kogoś takiego jak ja.Moja zemsta za wyprowadzenie mnie w pole polega na poinformowaniu pana, że jest pan w poważnym niebezpieczeństwie.Co pan zrobi z tą informacją, zależy całkowicie od pana.Czy wyrażam się dość jasno?— Absolutnie — potwierdził Kim.— Dziękuję panu.— Nie ma powodu mi dziękować — odparł Derek.— Nie robię tego z pobudek altruistycznych.— Wstał.— W zamian poproszę jedynie, aby treść tej rozmowy została między nami.W przeciwnym razie będę zmuszony wrócić i złożyć jednemu z was ponowną wizytę.Mam nadzieję, że to także jest jasne.A muszę was uprzedzić, że jestem bardzo dobry w tym, co robię.— Niech się pan nie martwi — zapewnił Kim.— Nie będziemy o tym z nikim rozmawiać.— Doskonale — rzekł Derek.— Teraz, jeśli państwo mi wybaczą, chciałbym udać się do domu.Kim poruszył się, aby wstać z kanapy.— Proszę się nie fatygować — pospieszył Derek, pokazując Kimowi, żeby został na miejscu.— Skoro sam tu wszedłem, to i sam stąd wyjdę.Kim i Tracy patrzyli oszołomieni, jak Derek wkłada płaszcz z wielbłądziej wełny, a potem bierze pistolet i chowa go do kieszeni.W końcu mężczyzna podniósł swoją walizeczkę.— Nie byłbym tak szorstki, gdybyście wrócili do domu o przyzwoitej porze — oznajmił Derek.— Dobranoc.— Dobranoc — powiedział Kim.Derek wyszedł z pokoju.Kim i Tracy usłyszeli, jak drzwi otwierają się i zatrzaskują.Przez kilka długich minut żadne z nich się nie odzywało.— To niewiarygodne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]