[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W przeciwieństwie do nas wszystkich był doskonale spokojny.- Że pan Guillaume z panią Tańską i takim jednym na kolacji w restauracji Driada byli, to ja wiem na pewno - rzekł bez wahania.- Ale więcej już nie, bo akurat ślub jaśnie państwa się odbywał, ten wczorajszy.Na moje oko, jeśli tam coś złego nastąpiło, to ten znajomy mógł się przyłożyć, bo, o ile wiem, to jest… jak by to powiedzieć… człowiek interesu, który dla dwóch złotych własnej babce gardło poderżnie.Prywatnie to mówię do państwa, publicznie podejrzeń rzucał nie będę, bo może się mylę.Niewiele nam to dało.- No dobrze, a gdzie pan Guillaume może teraz być? - spytał Gaston, brwi marszcząc.- I co może robić?- Może już nie żyje - odparł Roman beztrosko.- Jeśli z takimi, jak ten znajomy, interesy robił i próbował ich naciąć, nie zdziwiłbym się.Też publicznie tego nie powiem.Nagle zrozumiałam.Roman wiedział coś, czego za skarby świata nikomu nie zamierzał powiedzieć.Chciał mi to wyznać w cztery oczy, w tajemnicy nawet przed Gastonem.Dreszcz mi po plecach przeleciał na myśl, że Armanda mogła dopaść, przeniósł się w dawne czasy i znikł na zawsze z naszych obecnych.Zaraz, Boże drogi, żeby chociaż było pewne, że na zawsze…!Przyszło mi na myśl, że może oni wszyscy, Armand, Gaston… nie, Gaston nie, dostrzegałam w nim różnice, ale Ewa, Karol, no, Roman oczywiście… panna Luiza… też się poprzenosili z jednych czasów w drugie.Jeśli ja milczę o tym jak zaklęta, jasne jest, że i nikt z nich do takiego idiotyzmu za nic w świecie się nie przyzna!Szczególnie panna Luiza…Nie wyjawiłam tej myśli, ale podejrzenia przeszłościowe mi zostały.- Niech Roman spróbuje dowiedzieć się czegoś więcej - poleciłam łagodnie i zwróciłam się do Gastona.- Kochanie, zmieńmy plany.Wszyscy wiedzieli, że jedziemy na Sycylię, Armand również, na wszelki wypadek zróbmy co innego.Nie lećmy jutro do Francji, zostańmy tutaj i pożyjmy przez tydzień spokojnie.Ja… jeszcze nie tak najlepiej się czuję…Skłamałam oczywiście, czułam się świetnie, żadne mdłości, żadne zawroty głowy, żadne słabości już się mnie nie imały, przeciwnie, apetyt miałam potężny i mnóstwo wigoru.Nie wiadomo jednakże dlaczego wydało mi się słuszniejsze wymyślenie choroby.Wszyscy, z wyjątkiem Romana, przejęli się okropnie, Gaston aż zbladł, i natychmiast zaaprobowali moją propozycję, wręcz wyglądało na to, że gdybym zapragnęła pomieszkać na dachu, natychmiast zaczęto by stawiać galeryjkę.Roman, widziałam to dobrze, przejęcie tylko symulował.Siedzieliśmy razem tak długo, że Monika zdążyła zadzwonić ponownie i zawiadomić nas, że o żadnym wypadku Armanda nikt nic nie wie, a jego telefon komórkowy nadal nie odpowiada.Więcej zaczęła już być zła niż zaniepokojona, pierwsza rozpacz przeszła jej w ciężką urazę.Wyraziła wątpliwość, czy jeszcze zechce go znać, i odłożyła słuchawkę.Ewa z Karolem odjechali do siebie i teraz dopiero zaczęłam mieć kłopot, którego doprawdy nigdy wcześniej nie przewidywałam! Jak pozbyć się, bodaj na pół godziny, kochającego i ukochanego męża?!W dawnych czasach przyszłoby mi to bez trudu, wydaję dyspozycje służbie, do czego mąż potrzebny jest jak dziura w moście, ale teraz? Jakież, na Boga, dyspozycje miałabym wydawać Romanowi przez pół godziny…?!Nic mi nie pasowało, nic mi nie przychodziło do głowy, w rezultacie dopiero nazajutrz rano sam Gaston rozstrzygnął sprawę.Najzwyczajniej w świecie zamknął się w łazience dla normalnego mycia, kąpieli i golenia.Roman musiał to przewidywać i czyhać na taką chwilę równie chciwie, jak ja, bo cały czas robił coś tuż pod oknem mojego gabinetu.Jakąś małą część samochodową rozkręcał, skręcał i polerował, zapewne całkiem niepotrzebnie.Widziałam go z góry i zbiegłam natychmiast.Rozmowę z nim odbyłam przez okno, nawet go do wnętrza domu nie zapraszając.- Może się jaśnie pani przestać obawiać pana Guillaume już na zawsze - powiedział Roman od razu cichym i zimnym głosem.- Pan Guillaume nie żyje.- Czy on nie żyje teraz, czy przed stu laty? - spytałam podejrzliwie, wciąż uczepiona swojego okropnego pomysłu.- Teraz.- Wie Roman na pewno?- Wiem.Ale nikomu o tym mówić nie trzeba.Nawet panu de Montpesac, bo pan de Montpesac jest człowiekiem szlachetnym i sumienie by go gryzło.Mignęło mi w głowie, że z pewnością jestem mniej szlachetna, bo moje sumienie nawet nie drgnęło, i że Roman musi mnie chyba doskonale znać.- No dobrze - pochwaliłam wszystko razem.- Ale jak to się stało, że umarł? I gdzie są jego zwłoki?- O tym to już lepiej, żeby nawet jaśnie pani nie wiedziała.W każdym razie widziałem je, te zwłoki, na własne oczy.Czy to jaśnie pani dla uspokojenia wystarczy?O, na zapewnienie Romana uspokoiłam się całkowicie, pozostała mi tylko szalona ciekawość.Sama jednakże rozumiałam, że im mniej się dowiem, tym lepiej, przestałam go zatem wypytywać.Moniką się trochę zmartwiłam, ale z góry było wiadomo, że nic jej nie powiem i musi sama dać sobie radę ze swoim dramatem.- Kiedy…? - wyrwało mi się jeszcze.- We właściwej chwili - odparł Roman i wydawało się, że zamilkł już całkiem, ale za moment jednak się odezwał.- Ja wiem, że jaśnie pani jest ciekawa tej sprawy.każdy by był, więc po jakimś czasie, może za rok… wszystko się wyjaśni.Teraz nikt nic nie wie, a jaśnie pani może się pozbyć wszelkich obaw i robić, co zechce.Pojęłam, że więcej się od niego nie dowiem, ale i tyle było dosyć.Nie pędziłam na górę do Gastona, do jadalni przeszłam, gdzie pusto było, choć stół do śniadania został już nakryty i w razie czego mogłam udawać, że to nakrycie sprawdzam.Musiałam przez chwilę być sama i myśli zebrać.Nie tak od razu, po odrobinie zaledwie, docierało do mnie, jak wielki ciężar ze mnie zleciał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]