[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O pierwszej w nocy blask bił ze wszystkich parkietów, a Lesio pracowicie wydłubywał z wanny kilogramy piasku, cementu i gipsu, które zapchały mu odpływ.O wpół do drugiej zakończył wreszcie te straszliwe, gigantyczne, iście herkulesowe wysiłki, padł na stołek kuchenny i spróbował uporządkować myśli.Kasieńki ciągle nie było.Nie porzuciła go chyba definitywnie, zbyt wiele rzeczy pozostało w domu.Jakieś nieszczęście? Katastrofa.?! Po dwudziestu minutach miał już załatwione telefonicznie wszystkie dyżurujące szpitale,oddziały pogotowia i milicję.Żadna z tych placówek nic o Kasieńce nie wiedziała.Lesio czuł się coraz gorzej.Usiłując zanalizować i ocenić sytuację, przypomniał sobie przeklętego, zaniedbanego toto_lotka.Tego było za wiele.Uczuł dławienie w gardle, zamęt w głowie i dziwne drżenie w okolicy żołądka.Pomimo śmiertelnego wyczerpania po katorżniczej pracy nie będąc w stanie usiedzieć na miejscu, gnany zdenerwowaniem, które dawno już przekroczyło granice histerii, ubrał się pośpiesznie i wybiegł z domu.Dokładnie w dziesięć minut później wróciła Kasieńka.Rozrywkowo usposobieni przyjaciele wykazali się olśniewającą inwencją twórczą i wymyślili oryginalny sposób spędzenia wieczoru.Postanowili mianowicie udać się w plener, znaleźć stosowne miejsce, rozpalić ognisko i upiec w nim gęś w glinie.Entuzjastycznie nastawione do tej rozrywki towarzystwo liczyło osiem osób i dwa samochody.Pertraktacje z właścicielką gęsi, prowadzone w jednej z podwarszawskich nadwiślańskich wsi, potrwały dość długo, konserwatywnie nastawiona właścicielka bowiem wytrwale odmawiała sprzedaży ptactwa w tak niestosownej porze roku, proponując dziwnemu towarzystwu odłożenie transakcji do listopada.Rozpalenie ogniska na błoniach w pobliżu rzeki, dokonane za pomocą zbieranego w okolicznych zagajnikach wilgotnego opału również nieco się przeciągnęło.Jeszcze bardziej przeciągnęły się poszukiwania odpowiedniego gatunku gliny, wykopywanie jej w ciemnościach gołymi rękami i kradzież z sąsiedniego pola kartofli, mających służyć jako nadzienie.W końcu gęś zaczęłasię piec.Rozbawionemu towarzystwu czas nie mógł się dłużyć, zważywszy bowiem rodzaj terenu, o paliwo nie było łatwo.Siedem osób z rozwianym włosem i drapieżnym spojrzeniem kłusowało w promieniu co najmniej dwóch kilometrów wokół świętego ognia, ósma osoba zaś czyniła rozpaczliwe starania o utrzymanie zamierającego płomienia, grzebiąc w nim drągiem, wrzucając weń wszystko, co jej wpadło pod rękę, awanturując się i wymyślając ślamazarnym zbieraczom.Gęś piekła się i piekła, śmierdząc palonym pierzem, obojętny na ziemskie kłopoty miesiąc wędrował po niebie, strażnicy ognia zmieniali się co pół godziny, a czas płynął.Pożarto wszystkie ukradzione kartofle, z wyjątkiem tych, które znajdowały się w środku gęsi, dzięki czemu były wciąż niedostępne.Wypito pół litra śliwowicy, przewidzianej pierwotnie jako antidotum na zbytnią tłustość upieczonego mięska.Wysuszono odzież, zamoczoną w nurtach królowej rzek polskich przy okazji poszukiwania gliny.A gęś piekła się i piekła, i piekła.O wpół do drugiej w nocy cierpliwość szaleńczo głodnych uczestników rozrywki uległa wyczerpaniu.Drżącymi z zachłannego pośpiechu dłońmi wygrzebano drób z dogasającego ogniska i rozkruszono zaschniętą glinę.Już pierwsze spojrzenie na rezultat wielogodzinnych zabiegów kulinarnych zwarzyło kwitnące nadzieje, wzbudziło wątpliwości i niepokój i wzmogło głód.Gęś wyglądała nieco dziwnie.Grzbiet miała spalony na węgiel wraz z pierzem, pierś zaś jakby nietkniętą żarem.Żaden z fragmentów jej zwłok nie nadawał się do zjedzenia, acz wysiłki w tym kierunku czynione były wręczgodne podziwu.Skonsumowano zatem częściowo spalone, a częściowo surowe kartofle z wnętrza i plując nadpalonym pierzem oraz wydłubując z zębów włókna straszliwie twardego mięsa, postanowiono zakończyć ucztę.Padła wprawdzie nieśmiała propozycja dopieczenia gęsi w nowym ognisku, w tym celu jednakże trzeba było zmienić miejsce biwakowania, w okupowanej dotychczas okolicy bowiem wszelki opał został wyczerpany.Nadmiar trudności, poparty niezaspokojonym głodem skłonił całe grono do powrotu w pielesze domowe.W ten sposób Kasieńka, wbrew pierwotnym zamiarom, znalazła się w domu nie o jedenastej wieczorem, a dopiero po trzeciej, śmiertelnie głodna, przesiąknięta wilgocią jesiennej nocy, umazana od stóp do głów ziemią, spalonymi łupinami od kartofli i węglem drzewnym, zaczadziała dymem, z nadpalonymi brwiami, rzęsami i włosami, wyczerpana fizycznie galopem po zagajnikach i rozpaczliwie śpiąca.Karczemna awantura wisiała nad nią jak nieubłagany miecz Damoklesa i wprawiała ją w dodatkowe przygnębienie.Nieobecność Lesia powitała uczuciami nader mieszanymi.Z jednej strony panujący wokół idealny porządek sprawił jej dużą ulgę, z drugiej zirytował ją na nowo fakt, że Lesio o tej porze znów ośmielił się przebywać poza domem, niedostępny wyrzutom, argumentom i perswazjom, z trzeciej oddalenie się w przyszłość karczemnej awantury przytłumiło nieco związany z nią niepokój.Słaniając się na nogach ze zmęczenia, ale wciąż trwając w niezłomnych zamiarach na razie poszła spać.Lesio, przeleciawszy piechotą bez celu i bez sensu pół miasta,wrócił taksówką o wpół do piątej rano.Ujrzał na wieszaku w przedpokoju płaszcz żony i na ten widok doznał takiego wzruszenia, że zrobiło mu się słabo.Poczuł, że już, natychmiast, bezzwłocznie!.musi wyjaśnić to jakieś straszliwe, tajemnicze nieporozumienie, usprawiedliwić się, odeprzeć zarzuty, uzyskać od niej wyjaśnienie jej niepojętych poczynań, w ostateczności, niech będzie, nawet ponieść karę.Wzburzony, przejęty, zdenerwowany, wbiegł do pokoju.- Kasieńko! - jęknął rozpaczliwie zdławionym głosem.- Kasieńko, obudź się! Skarbie!.I pchany potrzebą ekspiacji padł na kolana przy tapczanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]