[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy jednak wyjechali na otwartą przestrzeń, chmury się rozwiały, odsłaniając gwiazdy i pogrążone w mroku wzgórza.Widok ten powinien złagodzić odczucie klaustrofobii u Brena – on jednak potrafił myśleć tylko o statku, który zagrażał temu światu, i o tym, że jeżeli nie dotrą do lotniska przed świtem, to nie będą mieli żadnej osłony przed atakiem lotniczym z Maidingi.Ilisidi powiedziała, że będą w Wigairiin przed północą.Jeśli Bren umiał jeszcze ustalać czas na podstawie polarnych gwiazd, to ta godzina dawno już minęła.Dajcie mi umrzeć, pomyślał, wyczerpany i obolały, kiedy znów zaczęli wspinaczkę bez końca na kamieniste wzgórze.Ilisidi zarządziła postój i Bren uznał, że znowu zmienią wierzchowce, co oznaczałoby, że mają przed sobą jeszcze drugie tyle drogi.Zobaczył jednak na tle nocnego nieba nad wzgórzem poszarpaną linię zarośli okrutnicy.Ilisidi kazała wszystkim zsiąść, mówiąc, że mecheiti dalej nie idą.Potem Bren żałował, że skończyła się jazda, bo nagle zrozumiał, że pora wyłożyć karty na stół.Podejmowali działanie, przeciwko któremu nie będzie oponować ani Jago, ani Banichi – nie po jego poprzednich daremnych protestach.Boże, ależ się bał tej następnej odsłony.Oprócz Brena, Banichi nie miał żadnego oparcia – nawet ze strony Jago, o ile Bren potrafił się zorientować.A on musiał zająć się komputerem.miał teraz ostatnią szansę odesłania go wraz z Nokhadą – w nadziei, że stajenni, lojalni względem Ilisidi, nie pozwolą, by wpadł w ręce buntowników.Jeśli jednak buntownicy rzeczywiście zajęli Malguri, to będą zaciekawieni przybyciem mecheiti – a jeśli coś pójdzie źle i oni sami nie odlecą szybko z Wigairiin, to komputer wywoła wielkie zainteresowanie.Wtedy sprawy mogą się potoczyć bardzo, bardzo źle.Baji-naji.Zostawienie go komukolwiek innemu oznaczało zbytnie zaufanie Losowi i nadmierne zdanie się na Przypadek.Bren szarpnięciem odwiązał juki i zgarnął je najzwyklejszym, najbardziej niedbałym gestem na świecie – ręce trzęsły mu się cały czas – po czym ześliznął się na ziemię, chwytając się rzemieni do wsiadania.Dyszał, nogi miał jak z waty.Oparł się o twardy, ciepły bok Nokhady i na chwilę stracił świadomość, poczuł chłód piwnicy, ucisk więzów.Usłyszał kroki.Spróbował zarzucić torby na ramię.Czyjaś dłoń dotknęła jego ręki i uwolniła go od bagażu.– Dla mnie to żaden ciężar – powiedział ateva, a Bren stał jak głupi, wahając się między wiarą we współczucie, nie istniejące u atevich, a obawą przed przebiegłością, za którą mógł się kryć Cenedi.Bren tego nie wiedział, nie myślał, nie chciał robić z tego sprawy, dopóki istniała choćby niewielka szansa, że nie wiedzą o jego komputerze.Djinana mu go przyniósł.Załadowali go stajenni.Mężczyzna odszedł.Nokhada potrąciła Brena i odeszła wraz z pozostałymi mecheiti: któryś z ochroniarzy Ilisidi dosiadł Babsa i zaczął się oddalać, podczas gdy reszta grupy ruszyła pieszo, prawdopodobnie w kierunku muru, o którym mówiła Ilisidi i w którym – daj Boże – będzie otwarta brama.Nic się nie skomplikuje i wszyscy wsiądą do samolotu, który zawiezie ich prosto do Shejidan.Mężczyzna, który wziął torby Brena, wyprzedził go, idąc w ciemności pod górę długim, pewnym krokiem, zmierzając w kierunku Cenediego i Ilisidi, co tylko potwierdziło najgorsze podejrzenia Brena.Nie mógł go stracić z oczu i musiał powiedzieć Banichiemu, co się dzieje, ale Banichi, wsparty na Jago i jeszcze jednym atevie, został nieco w tyle.Bren nie wiedział, kogo ma się trzymać – nie mógł porozmawiać z Banichim na osobności i nie mógł iść z obiema grupkami naraz.W rezultacie kuśtykał w połowie drogi między nimi, przeklinając się za to, że nie zdążył wymyślić odpowiedzi, która powstrzymałaby atevę przed odebraniem mu juków, ani sposobu powiadomienia Banichiego, co w nich jest, bez ujawniania ich zawartości idącemu obok ochroniarzowi.Teraz równie dobrze mógł to wykrzyczeć.Udać, że potrzebuje czegoś z nesesera?To może się udać.Przyśpieszył, tracąc na przemian oddech i jasność widzenia.– Nadi – zaczął.Kiedy jednak dogonił atevę, zobaczył przed sobą, na samym szczycie wzgórza, obiecany mur.Stara brama otwierała się na oświetloną blaskiem gwiazd, zarośniętą chwastami drogę.Przybyli do Wigairiin.Rozdział 15Mur był samą ciemnością, a brama wyglądała tak, jakby nigdy już nie miała poruszyć się na zawiasach.Cienie Ilisidi i Cenediego jako jedne z pierwszych pojawiły się wśród chwastów, starych kamieni brukowych i budowli.Droga przypominała ceremonialną drogę w Bu-javid, być może też pochodziła sprzed okresu Ragi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]