[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedł czarny człowiek w białej szacie.Trzymał w ręce maść, więc najwyraźniej postawiłem na swoim.Podał mi inną szatę, jasnononiebieską.– Proszę, wyjdź na zewnątrz – powiedział.Wziąłem szatę.Mężczyzna odwrócił się i zamknął drzwi.Zrzuciłem z siebie poszarpane ubranie z Allison, naciągnąłem szatę na swe świeżo wygojone plecy i ramiona i zawiązałem z przodu.Nabrałem pewności siebie i czułem się teraz mniej narażony na atak.Otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz, mrugając w świetle dnia.Mężczyzna w białej szacie stał dwa kroki dalej.– Domagam się, by wypuszczono mnie na wolność – zażądałem.– Oczywiście – odpowiedział – i mam nadzieję, że będzie pani kontynuować swoją podróż do Nkumai.Nawet nie próbowałem ukryć mej niewiary w szczerość tego zaproszenia.– Obawiałem się, że będzie się pani tak do tego odnosić – rzekł – ale błagam, niech pani wybaczy naszym ciemnym żołnierzom.W Nkumai szczycimy się naszą nauką, ale niewiele wiemy o narodach żyjących poza granicami.Żołnierze oczywiście wiedzą znacznie mniej od nas.– Nas?– Jestem nauczycielem – odrzekł.– Posłano mnie, żebym błagał panią o wybaczenie i prosił, by kontynuowała pani podróż do naszej stolicy.Kiedy kapitan zwrócił się do nas o pozwolenie zabicia pani w odwecie za okaleczenie jednego z żołnierzy, powiedział nam, że utrzymuje pani, iż jest posłem z Bird.Dla niego myśl o tym, że kobieta mogłaby być posłem, wydaje się absurdem.On pochodzi z niższych gałęzi drzewa, gdzie nie zawsze docenia się prawdziwe możliwości kobiet.Ale ja wiem, że Bird jest rządzony przez kobiety, i to, jak mi mówiono, bardzo mądrze.Uświadomiłem sobie od razu, że pani historia musi być prawdziwa.Uśmiechnął się i rozłożył ręce.– Nie mogę, niestety, odwrócić tego, co uczynił w swojej ignorancji ten oficer.Oczywiście zdegradowano go i te dłonie, które panią biły, zostały odcięte.Skinąłem głową.Prawdopodobnie nie mogli wymierzyć już mniejszej kary, jeśli chcieli okazać, że całą sprawę traktują poważnie.Uświadomiłem sobie, że ja również wyrządziłem pewne szkody.– A ten człowiek, którego kopnęłam.Zdaje się, że został już dostatecznie ukarany.Uniósł brwi w górę.– On był innego zdania.Musi pani zrozumieć – został wykastrowany jednym kopnięciem skrępowanej kobiety.Nie mógł dłużej żyć z piętnem tego zdarzenia związanego z jego imieniem.Znów skinąłem głową, jakbym wszystko zrozumiał.– A teraz – ciągnął – pozwoli pani, że ją będę eskortował do Nkumai, gdzie, być może, ciągle będzie pani mogła wypełnić swą misję posła.– Zastanawiam się, czy nasze zamiary zawiązania sojuszu z Nkumai były rozsądne.Słyszeliśmy przedtem, że Nkumai to lud cywilizowany.Wydawał się dotknięty, ale po chwili bezradnie się uśmiechnął.– To nie tak – odpowiedział.– Nie jesteśmy jeszcze cywilizowani.Ale przynajmniej próbujemy się ucywilizować, czego nie można powiedzieć o wszystkich ludach tutaj, na Wschodzie.Jestem przekonany, że na Zachodzie sprawy wyglądają inaczej.W tym momencie pomyślałem, że wciąż jeszcze mogę się wycofać, wyśliznąć z Allison, nie wdając się więcej w żadne sprawy z Nkumai, a później zniknąć ze Spisku.Przynajmniej z punktu widzenia Muelleru nie byłoby mnie już na planecie.Ale na dobre czy złe, wciąż byłem zdecydowany zakończyć swą misję i dowiedzieć się, co sprzedawali Ambasadorowi.Za co dostawali tyle żelaza – więcej niż za nasze ciała.Wypowiedziałem więc słowa, które znów otwierały możliwości rokowań.– Barbarzyńcy są na całym świecie i może, w czasach niepokoju, trzeba przyjaźnić się z tymi, którzy pragną się ucywilizować, aby chronić się przed tymi, którzy pogardzają takimi subtelnościami, jak prawo czy grzeczność.– Więc będzie dobrze, jeśli porozmawia pani z tymi, którzy sprawują władzę w Nkumai – odpowiedział.Łaskawie skinąłem głową i przyjąłem jego zaproszenie.Kiedy jednak wsiadłem do powozu i ruszyliśmy na wschód, ku Nkumai, miałem przykre uczucie, że złapał mnie jakiś wir i wsysa coraz głębiej.Już nie mogłem się wycofać.Codziennie zmienialiśmy konie i szybko poruszaliśmy się naprzód, jakkolwiek po drodze zatrzymywaliśmy się na spoczynek ponad dwanaście razy.Mój przewodnik wskazywał rozmaite ciekawostki botaniczne i zoologiczne.Opowiadał mi również podania i legendy, które wtedy nie miały dla mnie większego sensu, chociaż stały się jaśniejsze później, kiedy poznałem zwyczaje Nkumai.Snuł opowieści o rozmaitych starciach, a każdą z nich kończył kazaniem o tym, jak niemożliwe jest pokonanie Nkumai w jakiejkolwiek bitwie.Wystrzegał się jednak powiedzenia czegoś obraźliwego.W gospodach zawsze dostawałem osobny pokój.Strażnicy pełnili wprawdzie wartę u mych drzwi, ale nigdy nie próbowali mnie powstrzymać, kiedy opuszczałem swoją kwaterę i szedłem do wspólnych pomieszczeń albo nawet na zewnątrz na spacer.Najwyraźniej byli po to, by mnie chronić, a nie więzić.Potem coraz rzadziej spotykaliśmy białe drzewa Allison.Droga wiła się teraz wśród gigantycznych drzew, wystrzelających prosto do góry na setki, setki metrów.Nawet najstarsze drzewa z Ku Kuei wyglądałyby przy nich jak karły.Nie zatrzymywaliśmy się już w gospodach, ale spaliśmy przy powozie lub pod nim, gdy padał deszcz.Padało prawie codziennie.Aż pewnego dnia, wczesnym popołudniem nauczyciel Nkumai dał znak woźnicy, żeby stanął.– Przybyliśmy – powiedział.Rozejrzałem się wokół.Nie mogłem dostrzec żadnej różnicy między tym akurat miejscem, a dowolnym innym fragmentem lasu; lasu, który podczas naszej wielodniowej podróży wydawał mi się tak monotonny.– Dokąd przybyliśmy? – spytałem.– To Nkumai.Stolica.Spojrzałem za jego wzrokiem i zobaczyłem niezwykle złożony i przemyślny system ramp, mostów oraz budynków zawieszonych na drzewach.Ciągnęły się w górę i dookoła we wszystkich kierunkach tak daleko, jak sięgał mój wzrok.– Nie do zdobycia – skomentował.– Rzeczywiście cudo – odrzekłem.Nie dodałem, że dobry pożar zniszczyłby to wszystko w pół godziny.Byłem zadowolony, że powstrzymałem się od tego komentarza, ponieważ po paru chwilach nadszedł codzienny potop i już nie byłem ani w powozie, ani pod nim.Natychmiast przemoczyło nas tak, jakbyśmy wykąpali się w morzu.Nkumai nie próbował nawet się gdzieś schować, więc ja również nie mogłem tego zrobić.Po kilku minutach deszcz ustał, a on odwrócił się do mnie z uśmiechem.– Tak jest każdego dnia, czasami dwa razy dziennie.Gdyby nie te deszcze, musielibyśmy obawiać się pożarów.Ale w takiej sytuacji naszym jedynym problemem jest wysuszenie torfu na tyle, żeby można było na nim gotować posiłki.Uśmiechnąłem się w odpowiedzi i skinąłem głową.– Rozumiem, że to może być problem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]