[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbował coś powiedzieć, ale przyłożyła mu palec do ust, uciszając go zaraz.Objęła go i przybliżyła swoją twarz do jego twarzy.Piotr, teraz chłopczyk w każdym calu, spojrzał na nią zdziwiony. Co ty robisz?Wróżka przytknęła swój nos do jego nosa. Chcę cię pocałować.Uśmiechnął się i wyciągnął dłoń.W jego dzieciństwie pocałunkami były za-wsze naparstki albo guziki i właśnie czegoś takiego teraz oczekiwał.Ale wróżka chwyciła go za rękę, przyciągnęła go do siebie i pocałowaław usta.Potem cofnęła się. Och, Piotrusiu.Nie czułabym się tak, gdybyś i ty mnie nie kochał.Kochaszmnie, prawda? To zbyt wielkie uczucie, żeby czuć je samemu.To największeuczucie w moim życiu.I po raz pierwszy jestem tak duża, aby móc je okazać.Nachyliła się i pocałowała go jeszcze raz.Piotr stał bez ruchu; całowaniespodobało mu się i chciał jakoś dzielić z nią jej największe uczucie, skoro na-leżało także i do niego.Kiedy jednak dotknęła go ustami, dostrzegł kwiat wpiętyw jej włosy.Przypomniał mu się inny kwiat.Przypomniała mu się. Maggie szepnął i cofnął się. Jack.Moira.W tym momencie poczuł, jakby chłopiec i dorosły mężczyzna stali się napowrót sobą, jakby chłopiec oddał z powrotem coś, co zabrał, a mężczyzna przyjąłto od niego nie prosząc o więcej. Proszę! błagała wróżka, starając się go zatrzymać przy sobie. Proszę,Piotrusiu szepnęła. Nie psuj tego.Ale było już za pózno.Czar prysł.Twarz Piotra się zmieniła. Dzwoneczku szepnął, trzymając ręce na jej ramionach. Ty jesteśi zawsze będziesz częścią mojego życia.To nigdy się nie zmieni.Ale moje dzieci,Jack i Maggie są częścią mnie.To moja rodzina, Dzwoneczku.Nie mogę o nichzapomnieć.Spojrzał na światła pirackiego portu i Wesołego Rogera. Moje dzieci są na okręcie.Muszę je uratować.139Odwrócił się.Wróżka miała w oczach łzy, których nie dałoby się wytłumaczyćżadnym czarodziejskim pyłkiem.Skinęła powoli głową.Przez chwilę wpatrywałasię w niego.Stali oboje nieruchomo niczym posągi.Nagle wróżka odezwała się. Czego się gapisz? Idz i ratuj je, Piotrusiu.Chciał coś powiedzieć, ale wróżka sypnęła mu w twarz czarodziejskim pył-kiem.Kichnął i cofnął się. Zmiało! zawołała. Leć, Piotrusiu Panie! Leć!I odleciał, wzbijając się jak ptak w jaśniejące światłem niebo, nie pamięta-jąc już o pocałunku wróżki.Teraz myślał wyłącznie o Jacku i Maggie.Trzy dniminęły.Hak czeka na niego.Nie oglądał się za siebie.Gdyby się obejrzał, zobaczyłby, że wróżka spowitacieniem Nibydrzewa znowu robi się maleńka.Złe maniery!Na rufie Wesołego Rogera stał kapitan Jakub Hak i myślał sobie, jakimjest szczęściarzem; w swoim purpurowo-złotym płaszczu, pobłyskując hakiemw świetle porannego słońca, prezentował się wspaniale.Z uśmiechem błąkającym się na kościstej twarzy kapitan spoglądał na tłumpiratów, którzy zgromadzeni na głównym pokładzie wpatrywali się w niego.Wierne, lojalne psy.Obok niego stali Zmierdziuch i Jack; bosman w okularachuśmiechnięty od ucha do ucha; chłopiec, miniatura swojego nowego opiekuna,ubrany jak kapitan od butów po kapelusz.Hak czekał już trzeci dzień na poja-wienie się Piotrusia Pana, w nowej, ulepszonej, jak miał nadzieję, postaci, alepostanowił już nie wybrzydzać.Podkręcił wąsa.Ostatni dzień, dzień, w którymrozpocznie się wreszcie jego ukochana wojna, a Piotrusia Pana spotka zasłużonykoniec.Zakręcił się na czubkach palców jak baletnica.Ach, już czuł zapach prochugrzmiących armat i słyszał huk wystrzałów.Ale najpierw co innego. Zmierdziuchu, podaj z łaski swojej szkatułkę rozkazał.Bosman wyjął płaskie, drewniane pudełko, otworzył je i podsunął Jackowi.Na aksamitnej wyściółce leżały rzędy złotych kolczyków.Jack przyglądał się imbez słowa.Hak nachylił się. Jest duży wybór, Jack.Który chcesz? Który?Jack zawahał się przez chwilę.Potem sięgnął szybko po kolczyk z hakiem,taki jak nosił kapitan. Dobre maniery, Jack! oznajmił Hak z zachwytem. Doskonały wy-bór.Musisz wiedzieć, że to bardzo szczególna chwila, kiedy pirat otrzymuje swójpierwszy kolczyk spojrzał na swoją załogę. Prawda, zuchy? Tak jest, kapitanie potwierdzili chórem i ich surowe twarze rozciągnęłysię w uśmiechach.Co za bydło.Hak odwrócił się do chłopca.141 A teraz Jack, poproszę żebyś odwrócił głowę o tak, troszeczkę od-słonił mu ucho i do jego koniuszka przyłożył czubek swojego haka. A teraztrzymaj się Jack, bo to może zaboleć roześmiał się.Jack zacisnął oczy.Nagle rozległo się pianie i Huk znieruchomiał.Wszystkie spojrzenia skiero-wały się na grotżagiel; na jego płótnie rysował się jakiś cień.Cień Piotrusia Pana.Miecz wyciął w żaglu otwór i na pokład padł kontur Piotrusia.Piraci wzdry-gnęli się.Zmierdziuch przykucnął za kapitanem. Kapitanie, to duch! jęknął.Hak uśmiechnął się lodowato. Nie sądzę, Zmierdziuchu.Myślę, że to wrócił nasz żartowniś. Kto to jest? zapytał Jack przerażony.Jakaś postać wyskoczyła zza płótna i zjechała po promieniu słońca, lądującdokładnie tam, gdzie wcześniej padł jej kontur.I oto Piotruś Pan stał z mieczem w ręku, uśmiechem na ustach, promieniejącmłodością i radością.W zielonym wdzianku, jakby skrojonym z liści Nibydrzewa,wyglądał na wcielenie dawnego Piotrusia Pana.Piraci rozpierzchli się w popło-chu, następując sobie na drewniane nogi.Hak uśmiechał się w błogim zadowole-niu.Zmierdziuch kulił się w cieniu kapitana, a Jack stał nieruchomo.Piotr frunął w powietrze i wylądował przed schodkami rufy prowadzącymi doHaka.Przez chwilę zapanowała zupełna cisza.Kapitan podszedł bliżej. Piotruś Pan zasyczał jak wąż. To prawda, czas leci i ty także, jakwidzę.Dobre maniery
[ Pobierz całość w formacie PDF ]