[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była z różanego drewna i ozdobiona złoceniami w yerrińskim stylu.Miała złoty zameczek i zawiaski, a na wierzchu emaliowanego smoka w locie.Wewnątrz coś brzęknęło.Maurynna patrzyła na misterną robotę i myślała o Lindenie.Dał jej prawdziwy skarb; takich rzeczy nie kupuje się na bazarze.— Rynno, otwórz to wreszcie! — przynaglił Otter.— Jeszcze trochę, a umrę z ciekawości i będę cię straszył po śmierci!Roześmiała się trochę nerwowo i uniosła wieczko.Wstrzymała oddech na widok czarnego jedwabiu.Rozchyliła materiał ostrożnie jak płatki róży.Na dnie leżał srebrny lis z kitą owiniętą wokół łap.Jego ametystowe ślepia połyskiwały w popołudniowym słońcu.Minęła dłuższa chwila, zanim Maurynna wyjęła go drżącymi palcami i popatrzyła na uśmiechnięty pyszczek.To z pewnością lisica, przyszło jej nagle do głowy.— Bogowie, litości! — wykrztusił Otter.Nie zwróciła na niego uwagi.Trzymała w ręce ciężką, okrągłą broszę wielkości dłoni, służącą do spinania luźno tkanej, wełnianej sukni.Wypukła płaskorzeźba lisa wkomponowana była w tło ze srebrnego granulatu, a całość obwiedziona gładkim, grubym drutem.Potarła kciukiem maleńkie kuleczki.Z tyłu wyczuła dużą szpilę.Jeszcze nie widziała czegoś podobnego.— To musi być bardzo stare, prawda? — szepnęła.— O tak! — przyznał z przejęciem Otter.Oderwała wzrok od prezentu i spojrzała na niego.Stał jak urzeczony i wolno kręcił głową, jakby nie wierzył własnym oczom.— Otterze? — powiedziała niepewnie.— Rani dostała to kiedyś od Brama — wyjaśnił bard zduszonym głosem.— Nazywał ją Shaijha, czyli lisiczka; wiem to od Lindena.Podarowała mu tę broszę niedługo przed śmiercią.Poza Tsan Rhilinem to jedyna pamiątka, jaka pozostała Lindenowi po parze przyjaciół.Mówiłem mu, jak bardzo lubisz opowieści o nich i widać to zapamiętał.Pod Maurynna ugięły się nogi; musiała usiąść.— Dobrzy bogowie! To naprawdę dla mnie?— Hej! Kapitanie! — zagrzmiał nagle bas Remona.— Musimy odbijać albo stracimy odpływ.Czas schodzić na ląd, bardzie.Chyba że płyniesz z nami.Maurynna ocknęła się natychmiast.Poczuła, jak woda ciągnie kadłub statku.— On ma rację, Otterze.Obiecałam Lindenowi, więc muszę dziś wyjść w morze.Choć jedni bogowie wiedzą, jak bardzo chciałabym zostać, pomyślała.Zwłaszcza po tym prezencie.Dlaczego ofiarował mi tak cenną cząstkę swojego życia?Wstała chwiejnie.Nogi jej się trzęsły niczym szczurowi lądowemu podczas pierwszego sztormu.Schowała broszę do szkatułki i wyprowadziła Ottera na pokład.Zatrzymał się przy trapie.— Pamiętaj, Rynno, co ci powiedziałem o twoich ostatnich dziwnych przeżyciach: zdarzają się wyłącznie dlatego, że jesteście z Lindenern tak blisko.Zapewnił mnie, że to wkrótce minie.Proszę cię, nie zapominaj o tym.— Dobrze.Będę pamiętać.Idź już.Nawet nie wiedziała, co mówi.Wciąż była oszołomiona prezentem.Bard sprawiał podobne wrażenie.Zszedł po trapie niczym lunatyk.Kiedy się odwrócił, żeby jej pomachać, był blady jak kreda.Podejrzewała, że ona też.Nie pamiętała, jak wyszli z portu, ale musiała wydawać prawidłowe rozkazy, skoro nie wpadli na brzeg ani na inny statek.Jednak gdy płynęli rzeką ku morzu, podszedł do niej Remon.— Za pozwoleniem, kapitanie, ale powinna się pani położyć.Wygląda pani jak bard wtedy po sztormie.Chyba u rodziny nie stało się nic złego? — zapytał z niepokojem pierwszy oficer.— Nie, nie, wszystko w porządku.W najlepszym porządku — zapewniła.— Ale może rzeczywiście pójdę na trochę do kajuty? Proszę przejąć ster.Krocząc po pokładzie, czuła na sobie spojrzenia całej załogi.W kajucie usiadła i wyjęła lisa ze szkatułki.Wciąż się do niej uśmiechał.Nie rozumiem, co znaczy ten prezent.Dlaczego mi go dał? Przecież powiedział, że nie mógłby się zakochać w zwykłej kobiecie, więc chyba nie z miłości?Wpatrywała się w broszę, jakby spodziewała się znaleźć w niej odpowiedź.Ale lisiczka skrywała swój sekret za srebrnymi kłami.Eel podążał za swoją ofiarą.Czasem tracił mężczyznę z oczu, ale zawsze go odnajdywał.Kiedy nieznajomy wszedł w końcu do jednej z publicznych stajni, omal nie zrezygnował.Okazało się jednak, że łatwiej jest śledzić jeźdźca niż piechura — człowiek w siodle był widoczny z daleka i poruszał się wolno w gęstym tłumie.Mały złodziej nie musiał trzymać się blisko niego i niepotrzebnie ryzykować.Na obrzeżach dzielnicy handlowej mężczyzna spotkał się z innym jeźdźcem.Na wszelki wypadek Eel skrył siew bramie i przyjrzał temu drugiemu.Uznał, że takim lepiej nie wchodzić w drogę — szczupły typ o ascetycznej twarzy wydał mu się niebezpieczny.Nosił jakąś purpurową odznakę nie pasującą do ponurego, szarozielonego stroju.Nieznajomi skierowali konie ku dzielnicy zamieszkanej przez arystokrację.Dalej nie było sensu iść; Eel za bardzo rzucałby się w oczy wśród wytwornych rezydencji.Zagryzł wargi i zawrócił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]