[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kobieta chwyciła mocno chłopca za ramię, przygarnęła do siebie.- Źleście trafili.U mnie bieda.- Bieda - uśmiechnął się niemrawo Ryży.- U nas jeszcze większa.- Ale ja do was po prośbie nie przyjdę.Ryży spojrzał ponuro spod krzaczastych brwi.- My nie po prośbie.A Chudy dodał z boku:- Coście taka niegościnna.- Podciągając opadające do kostek futro, zbliżył się drobnymi krokami do stojącego w kącie, przykrytego białą łoktusą cebrzyka.- A to co? - zapytał z chytrym uśmieszkiem.Kobieta rzuciła się w jego stronę.Zabiegła mu drogę.- Wszystkiego mi nie zabierzecie!Odtrącił ją jednym pchnięciem i zdarł z cebrzyka łoktusę.Na wierzchu cebrzyka była drewniana pokrywa przyciśnięta sporym kamieniem.Chudy chciał odsunąć kamień, lecz kobieta natarła na niego, chwyciła go za bobrowy kołnierz i chciała odciągnąć, lecz w tej samej chwili Ryży krzyknął głosem nie znoszącym sprzeciwu:- Stój!Usłyszała, że repetuje karabin.Cofnęła się, oparła plecami o ścianę i zawołała jękliwie:- Strzelajcie, psie krwie! Strzelajcie! Chudy poprawił bobrowy kołnierz.- Po co tyle krzyku.o trochę bryndzy.Możemy się podzielić.Zacisnęła zęby.Zawołała w straszliwym gniewie:- Nie dam! Nie zabierzecie mi wszystkiego!.Chudy doskoczył do niej.Chwycił ją w pół.Zaczęli się szamotać.Kobieta jęknęła głucho i przeciągle jak ranne zwierzę.Chłopiec zapłakał.Rzucił się na Chudego i jął go okładać pięściami.Ten kopnął go.Objął mocniej kobietę, rozwartą dłonią zasłonił jej usta.- Nie krzycz, głupia! Nie krzycz.Oczy masz złe, ale ładne.Cholernie ładne i ogniste.Odepchnęła go, wymknęła się z uścisku, a kiedy zobaczyła skaczącego z zaciśniętymi pięściami chłopca, chwyciła go za przegub ręki i odciągnęła.Potem spojrzenie jej spoczęło na karabinie.Ryży stał o trzy kroki, broń trzymał gotową do strzału.w jego przymrużonych oczach czaiło się okrucieństwo.- No, co - powiedział przeciągle.Na co czekasz?Kobieta ogarnęła się, wepchnęła pod spódnice rozerwaną bluzkę.- O oczy wam chyba nie chodzi - powiedziała zgryźliwie.W jej źrenicach pojawił się nowy błysk, zdradzający kobiecą przebiegłość.Podeszła bliżej paleniska.- Jakżeście głodni, to zaraz uwarzę zacierek.- Trzeba było tak od razu - uśmiechnął się Chudy.- Ładnaś i nie taka głupia.Wzruszyła ramionami.- A wy od razu z karabinem.- Podeszła wolno do paleniska.Ryży ruszył za nią.Jego ogromny cień przesłonił połowę izby.Kobieta nachyliła się nad kociołkiem, zerknęła za siebie.Widziała jego płaską, opuchniętą, osypaną rudym zarostem twarz i małe, wodniste oczy.Udała, że przesuwa kociołek na środek paleniska.Naraz złapała kociołek, chlusnęła wrzącą wodą prosto w twarz Ryżemu.Ten jęknął, zasłonił oczy ramieniem.Karabin wypadł mu z rąk, głucho uderzył o spróchniałe deski podłogi.Chudy rzucił się po karabin, lecz zanim go dosięgnął, otrzymał straszliwy cios rozpalonym kociołkiem w głowę.Miękko osunął się na ziemię.Kobieta chwyciła chłopca za rękę, pociągnęła za sobą i biegiem dopadła drzwi.Pchnęła je.Nie obejrzawszy się, wybiegła z szopy.Chudy ocknął się z zamroczenia.Uniósł się na klęczki, zobaczył leżący na podłodze karabin.Chwycił go, wstał i chwiejnym krokiem ruszył do drzwi.Na dworze było mglisto, w dali majaczyły osnute przędzą mroku drzewa, a bliżej wydeptana ścieżka ciemniejszym szlakiem biegła przez szarzyznę śnieżnego pola.I ziąb szedł od lasu.Na ścieżce nikogo już nie było.Odwrócił się.Jego kamrat stał plecami oparty o ścianę.Zgiętym ramieniem osłaniał poparzoną twarz.Jęczał.A kiedy usłyszał kroki i odsłonił twarz, Chudy aż krzyknął z wrażenia.Twarz była czerwona i opuchnięta, oczy tonęły w fałdach nabrzmiałych powiek.- A to suka! - wyszeptał Ryży przez zaciśnięte wargi.Nagle krew uderzyła mu gorącą falą do głowy i pociemniało w oczach od gniewu.Doskoczył do paleniska.Z wściekłością kopnął ułożoną na cegłach blachę.Blacha głucho uderzyła o ścianę, a przepalone cegły z łoskotem posypały się na podłogę.W ataku szału kopał bez opamiętania obmurowanie paleniska, a potem butem rozgarnął dogasający żar.Węgle z sykiem potoczyły się na podłogę.Chudy splunął wściekle i nagle zawołał:- Uciekamy, Wacek! - Chwycił kamrata pod ramię i pociągnął ku drzwiom.Kiedy wychodzili z szopy, płomienie ogarniały już podłogę.8"Byle dojść do Dzianisza do ciotki Honorki.Do Dzianisza".Ta jedna myśl tłukła się w zmąconym, skołatanym umyśle Bukowego.Był już tak słaby, że co chwila przystawał, opierał się o najbliższy pień i, dysząc ciężko, odpoczywał."Byle dojść do Dzianisza".Przy Siwej Polanie spotkał chłopców zwożących drzewo.Dostał od nich kawałek chleba.Szedł dalej, żując chleb.Mdliło go.W oczach miał coraz gęstszą ćmę i coraz bardziej bolały go pogruchotane żebra.Kiedy minął drogę do Czarnego Dunajca, przypomniał sobie, że nad rzeką, w starej pajcie zostawił karabin."Dobrze by było mieć przy sobie broń.Dobrze by było." Teraz ta myśl owładnęła nim i powracała natarczywie jak fraza na zdartej płycie."Dobrze by było mieć broń.Kto wie co mnie jeszcze czeka."Gęstymi młodnikami powlókł się ku pajcie.Pod daszkiem, wśród równo ułożonych desek, znalazł karabin.Wyciągnął go i chwilę ważył w dłoni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]