[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. To jadą ranni,uczuć skręcone kabłąki.Błogosławimy pola bitewnei mądrość ludów, i mądrość maszyn,krzywdy i wiary, żale rzewne.Grozo! Ojczyzno nasza!Wtedy jesteśmy jak dzieci samotne,a oczy ciemne i drapieżne są,kiedy zapuszcza sieci ciężki okręti chwyta nas za fale wyciągniętych rąk.Dzwigaliśmy brzemiona, broń czarną dzwigalii śpiąc w obozach dusz wspólnych i ciemnych,takeśmy z wolna pozapominalisnów nie daremnych,że uchwyceni przez sieci rybacze,porwani w górę i rzuceni obok,słyszymy: ziemia pokonana płacze,ale nie śpiewa zwycięski obłok.151Próżne miłości były nasze ciała,bo nie dość było pokochać gromadzietą rozdzieloną na tysiąc miłością,co nas prowadzi.O, bo i nie dość było kochać jedno,i tak czujemy, ziemi oddaleni,jak nas rozdziera ogromna samotność nieba powolne milczenie.19, 20.II.43 r.152DeszczeDeszcz jak siwe łodygi, szary szum,a u okien smutek i konanie.Taki deszcz kochasz, taki szelest strun,deszcz życiu zmiłowanie.Dalekie pociągi jeszcze jadą dalejbez ciebie.Cóż? Bez ciebie.Cóż?w ogrody wód, w jeziora żalu,w liście, w aleje szklanych róż.I czekasz jeszcze? Jeszcze czekasz?Deszcz jest jak litość wszystko zetrze;i krew z bojowisk, i człowieka,i skamieniałe z trwóg powietrze.A ty u okien jeszcze marzysz,nagrobku smutny.Czasu napisspływa po mrocznej, głuchej twarzy,może to deszczem, może łzami.I to, że miłość, a nie taka,i to, że nie dość cios bolesny,a tylko ciemny jak krzyk ptaka,i to, że płacz, a tak cielesny.I to, że winy niepowrotne,a jedna drugą coraz woła,i to, jakbyś u wrót kościoławidzenie miał jak sen samotne.I stojąc tak w szeleście szklanym,czuję, jak ląd odpływa w poszum.Odejdą wszyscy ukochani,po jednym wszyscy krzyże niosąc,a jeszcze innych deszcz oddali,a jeszcze inni w mroku zginą,staną za szkłem, co jak ze stali,i nie doznani miną, miną.I przejdą deszcze, zetną deszcze,jak kosy ciche i bolesne,153i cień pokryje, cień omyje.A tak kochając, walcząc, proszącstanę u zródeł studni ciemnych,w groznym milczeniu ręce wznosząc;jak pies pod pustym biczem głosu.Nie pokochany, nie zabity,nie napełniony, niedorzeczny,poczuję deszcz czy płacz serdeczny,że wszystko Bogu nadaremno.Zostanę sam.Ja sam i ciemność.I tylko krople, deszcze,deszcze coraz to cichsze, bezbolesne.ukończ.21.II.43 r.154Ballada morskaPo morzu, gdzie ryby jak jaskrypryskały w górę i w głąb,na korabiu z koralów jasnychpanieneczki błękitne się śmiały,na skrętach srebrnych trąbloki lotne jak obłoki kołysałyna przejrzystych muszelkach rąk.Wyspy ciepłe kwitły jak żółw,mewy szybkie, ostre jak igłyszyły ciszę, to ją cięły na półi u wody przypięte, stygły.Zaśpiewaliśmy pierwszą pieśń,zaśpiewajmy rapsod jak chmura:zapadali się ogromni, aż po śmierćdo ciężkiego dna na czarnych sznurach.Wyciągały ich dłonie krzepkiecałych w kuli srebrnej jak lód,w dłoniach mieli perły od krwi lepkie,oczy mieli smutniejsze niż chłód.I prosili głosem smukłym: tamchcemy na dół wrócić, gdzie śpiewnierosną ciała wygiętych gami szumiące jak ulewa modrzewie.A na dnie płakali jak dzwonek,powracali jak pęcherz wodnyi milczeniem tylko wiało od nich,usta ziemi całowali zielone.I na ląd wesoły nie zeszli,i na dno nie spłynęli jak kamień,tylko byli jak wzniesione ramiękołyszące się to wzwyż, to w głąb.Panieneczki błękitne się śmiałyna łodygach wodnych trąb.155I puściły panieneczki jasną sieć,jak paluszki ich tak wiotką i jak rtęć,wyłowiły, zapłakały, ciemne oczy całowałyi głęboką w nich aż do dna śmierć.6.XII.1943 r.156BajkaLudzie prości i zbrojni, więc smutni,wchodzili na okręty omszałe;niebo grało podobne do lutnisrebrnej chyba i kwiatem pachniało.Od uliczek rzezbionych w cieniuszła procesja czy biały świti świergotał jak ptak na ramieniu%7ływot mądry rosnących lip.Potem morza dzieliły się, tarłyszorstką skórą bokiem o bok;coś wschodziło, a potem marło,nie odgadnąć: przez dzień czy rok.Gwiazdy były nisko jak gołębie.Ludzie smutni nachylali twarzi szukali gwiazd prawdziwych w głębiz tym uśmiechem, który chyba znasz.Potem lądy się otwarły jak bramy,góry mrucząc prowadziły pod obłok,więc rzucali w fale nieba kamień,żeby zmierzyć głębie nieba pod sobą.I na wiatrów rozłożystych wydmachsieli drzewek młodziutkich lasi marzyli złotych dębów widmaz tym uśmiechem, który chyba znasz.Aż wyrosły krzepkie i jasne,jakby wody przezroczysty płaszcz,więc patrzyli jak na serca własnez tym uśmiechem, który chyba znasz.No, i stolarz schylał z wolna głowęi wyciosał przez czas niedługidla nich wonne trumny dębowe,a dla synów ich dębowe maczugi.Więc odeszli.Zpiewał obcy czas.157Więc odeszli przez powietrza białe smugiz tym uśmiechem, który dobrze znasz.23.VI.44158Dzieło dla rąkKiedy się w ludziach miłość śmiercią stałai runął na nas grzmiąc ognisty strop,błogosławieni ci, co im za małabyła ta trwoga dla serc i dla rąk.Kiedy przeklęto wszelki płód człowieczy,aby nie cierpiał, aby nie mógł trwać,błogosławieni byli ci, co rzeczynazwali nędzą poczętą we łzach.Kiedy się krwawym szwem zszywały dzieje,choć ziemia była jak jaśminów pęk,błogosławieni byli ci nadziejąłączący z niebem ton zródlany dzwięk.A oto mamy niebios złoty namiot,przestrzeń jak morze żywą a nie szklaną,z której powstaje się i schodzi w nią,błogosławiącą rękę taką samą,pod którą głowy jak łzy w oczach drżą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]