[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kulgmer pozostawił ich na chwilę, żeby obsłużyć kilka wjeżdżających iwyjeżdżających samochodów.Yolles wytarł ręce w papierowy ręcznik.- Co się dzieje z zabranymi stąd śmieciami?- Przewożone są do naszej centralnej spalarni - wyjaśnił Peter.- Przewozimy je tam wdużych wózkach, i są już tam dokładnie przemieszane.Nie sposób będzie ustalić ich miejscepochodzenia.W każdym razie to, co stąd zabrano, pewnie zostało już spalone.- Pewnie , wcale nie znaczy, że na pewno - stwierdził Yolles.- Mimo wszystko,chciałbym jednak mieć to upoważnienie.*Winda zatrzymała się na dziewiątym piętrze.- Nie jestem zachwycony perspektywą spotkania z Croydonami - zauważył Peter.- Zadamy tylko kilka pytań, nic więcej - zapewnił go Yolles.- Chciałbym, żebyuważnie ich pan wysłuchał.Odpowiedzi również.Bardzo możliwe, że będziemy chcielipowołać pana pózniej na świadka.Peter zauważył ze zdziwieniem, że drzwi do Apartamentu Prezydenckiego są otwarte.Kiedy podeszli bliżej, dobiegł ich gwar głosów.- Wygląda na to, że mają przyjęcie - zauważył drugi detektyw.Zatrzymali się przy wejściu i Peter nacisnął dzwonek.Przez częściowo otwarte drzwiwewnętrzne mógł zajrzeć do obszernego salonu.Znajdowała się w nim grupa mężczyzn ikobiet, w środku której stali Croydonowie.Większość gości trzymała w jednym rękuszklaneczki z drinkami, w drugim zaś notesy lub kartki papieru.W wewnętrznym korytarzu pojawił się sekretarz Croydonów.- Dobry wieczór - powiedział Peter.- Ci dwaj panowie chcieliby się zobaczyć zksięstwem Croydonu.- Czy są z prasy?Kapitan Yolles pokręcił głową.- W takim razie przykro mi, ale to niemożliwe.Książę ma właśnie konferencjęprasową.Dzisiaj wieczorem potwierdzono jego mianowanie na ambasadora WielkiejBrytanii.- Rozumiem - odparł Yolles.- Mimo wszystko jednak, mamy bardzo ważną sprawę.W czasie rozmowy przeszli do korytarza apartamentu.Księżna Croydonu odeszła odgrupy w salonie i zbliżyła do nich.Uśmiechnęła się uprzejmie.- Dlaczego panowie nie wchodzą?- Ci panowie nie są z prasy - wyjaśnił sekretarz.- Och.- Popatrzyła na Petera i z jej spojrzenia zorientował się, że go poznała.Potemprzeniosła wzrok na pozostałych dwóch mężczyzn.- Jesteśmy funkcjonariuszami policji, proszę pani - powiedział kapitan Yolles.- Mamodznakę, ale może wolałaby pani, żebym jej nie pokazywał.- Spojrzał w stronę salonu, gdziekilka osób przyglądało się im ze zdziwieniem.Księżna dała znak sekretarzowi, który zamknął drzwi do salonu.Czy to moja wyobraznia, zastanawiał się przez chwilę Peter, czy też na dzwięk słowa policja na twarzy księżnej przez chwilę pojawił się lęk? Teraz jednak już całkowiciepanowała nad sobą.- Czy mogę zapytać o cel wizyty panów?- Mamy kilka pytań, które chcielibyśmy zadać pani i pani małżonkowi.- To raczej niezbyt dogodna chwila.- Dołożymy wszelkich starań, aby rozmowa trwała jak najkrócej.- Ton Yollesa byłspokojny, ale stanowczy.- Dowiem się, czy mąż będzie mógł się z panami zobaczyć.Proszę tu poczekać.Sekretarz zaprowadził ich do gabinetu.W chwilę pózniej, tuż po jego wyjściu,ponownie zjawiła się księżna, tym razem w towarzystwie męża.Książę popatrzył niepewnienajpierw na nią, a potem na pozostałych.- Powiadomiłam naszych gości - oznajmiła księżna - że opuszczamy ich zaledwie nakilka minut.Kapitan Yolles nic nie odpowiedział i wyjął notes.- Czy zechcieliby mi państwo powiedzieć, kiedy po raz ostatni korzystali ze swojegosamochodu? To jaguar, jak sądzę.- Wymienił numer rejestracyjny.- Naszego samochodu? - Księżna robiła wrażenie zdziwionej.- Nie jestem pewna,kiedy jezdziliśmy nim ostatni raz.Nie, chwileczkę.Przypomniałam sobie.W poniedziałekrano.Od tej pory stał w garażu hotelowym.Stoi tam zresztą i teraz.- Proszę dokładnie sobie przypomnieć.Czy pani, albo pani małżonek, osobno lubrazem, korzystaliście z samochodu w poniedziałek wieczorem?Zadziwiające, pomyślał Peter, Yolles odruchowo zadaje pytania księżnej, nie księciu.Na policzkach księżnej pojawiły się dwie czerwone plamy.- Nie przywykłam, żeby wątpiono w moje słowa.Powiedziałam już, że po raz ostatnikorzystaliśmy z samochodu w poniedziałek rano.Uważam również, że winien jest nam panwyjaśnienie, o co właściwie chodzi?Yolles zapisał coś w notesie.- Czy znacie państwo Theodore Ogilviego?- Nazwisko brzmi znajomo.- To główny detektyw hotelowy.- Teraz sobie przypominam.Przychodził tutaj.Nie jestem pewna, kiedy.Była jakaśsprawa związana ze znalezioną biżuterią.Ktoś wysunął przypuszczenie, że należy do mnie.Ale nie była moja.- A pan? - Yolles zwrócił się bezpośrednio do księcia.- Czy zna pan, albo miał jakąśsprawę z Theodore Ogilviem?Książę Croydonu zawahał się wyraznie.Jego żona spoglądała na niego bacznie.- No cóż.- Przerwał.- Tylko przy okazji wspomnianej już przez moją żonę.Yolles zamknął notes i cichym, spokojnym głosem oznajmił.- Czy w takim razie zdziwi państwa wiadomość, że wasz samochód znajduje sięobecnie w stanie Tennessee, doprowadzony tam przez Theodore Ogilviego, który zostałaresztowany.Poza tym, Ogilvie złożył zeznanie, w którym stwierdził, że został opłaconyprzez państwa za przeprowadzenie samochodu z Nowego Orleanu do Chicago.I co więcej,wstępne badania wskazują, że samochód państwa uczestniczył w śmiertelnym wypadkudrogowym, który wydarzył się w tym mieście w poniedziałek wieczorem.- Skoro pan pyta - oznajmiła księżna Croydonu - to odpowiem, że dziwi mnie bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]