[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ujęlibyśmyjego, a banda by się rozpierzchła.Tymczasem w poniedziałek wszyscy bez wyjątku będą wmoich rękach.Nie, nie może być mowy o aresztowaniu. To co zrobimy? Wysiądziemy w Canterbury. A potem? A potem zboczymy do Newhaven i stąd przejedziemy do Dieppe.Moriarty zaś uczynitak: przyjedzie do Paryża, odszuka nasz bagaż i będzie go pilnował.Przez cały ten czas bę-dziemy musieli kupować wszystko w drodze, obywając się bez naszych rzeczy; tym sposo-bem przez Luksemburg i Baden dostaniemy się do Szwajcarii.Zbyt wiele podróżowałem, bym miał się martwić z powodu straty bagażu.Wyznaję jed-nak, że przykra była ta ucieczka przed człowiekiem, który sam powinien siedzieć w więzie-205 niu.Tak czy owak, wierzyłem, że Holmes wie lepiej ode mnie, co należy czynić, dlatego teżnajposłuszniej wysiadłem z nim w Canterbury, gdzie musieliśmy całą godzinę czekać na po-ciąg do Newhaven.Stałem na platformie, z żalem patrząc, jak w świat jadą moje rzeczy i cała moja podróżnagarderoba, gdy nagle Holmes pociągnął mnie za rękaw. Patrz! czy nie miałem racji?  powiedział.Zza lasku ukazał się dym, a w niespełna minutę potem przemknęła przed nami jak burzalokomotywa z jednym tylko wagonem.Ledwie zdążyliśmy się ukryć za stosem skrzyń i ku-frów. To on jedzie!  rzekł Holmes, wskazując pociąg. Tym razem jednak omylił się nieco wrachunkach. A co by było, gdyby nas dogonił? Nie ulega wątpliwości, że usiłowałby mnie zabić.Ale możesz być pewny, że nie byłobyto takie proste.Teraz jednak chodzi o to, czy zjeść śniadanie tu, czy poczekać do przyjazdudo Newhaven.Tej nocy przyjechaliśmy do Brukseli i zabawiliśmy tam dwa dni; trzeciego wyjechaliśmydo Strasburga.W poniedziałek rano Holmes zatelegrafował do Scotland Yardu i wieczoremotrzymał odpowiedz.Przeczytawszy ją, rzucił z przekleństwem na ziemię. Tego się obawiałem  jęknął  wymknął się im! Moriarty?! Schwytali całą szajkę, oprócz niego; uciekł! Podczas mojej nieobecności nikt nie mógł,to pewna, iść z nim w zawody.Spodziewałem się jednak, że cała rzecz, przeze mnie zorgani-zowana, pójdzie jak po maśle.Wiesz co, Watsonie? Wracaj teraz lepiej do Londynu! Dlaczego? Bo w moim towarzystwie nie jesteś bezpieczny.Człowiek ten przegrał już wszystko;wracać do Londynu nie ma po co.Jeżeli go dobrze znam, wszystkie siły zużyje teraz na to, bymi sowicie odpłacić.Tak zapowiadał  i tak też uczyni niezawodnie.Lepiej więc będzie, gdywrócisz do swych chorych.Rzecz prosta, pozostałem głuchy na jego namowy.Zbyt go lubiłem, zbyt długa przyjazńnas łączyła, bym mógł się zgodzić na pozostawienie go w tej sytuacji bez życzliwej dłoni.Sprzeczaliśmy się na ten temat przez pół godziny; stanęło na tym, że tej jeszcze nocy poje-chaliśmy razem do Genewy.Cały tydzień spędziliśmy cudownie na wodach Rodanu, bawiliśmy w Interlakenie, w Me-iringen zachwycaliśmy się widokami górskimi, oddychaliśmy świeżym jak rosa, powietrzem.Wszędzie jednak, gdzie byliśmy, czułem wyraznie, że Holmes nie zapomina ani na chwilę ogrożącym mu niebezpieczeństwie.Czy to w osadach alpejskich, czy na odludnych górskich206 szlakach jego oko bacznie wpatrywało się w każdego przechodnia; widać było, że jest przy-gotowany na spotkanie się ze swym wrogiem.Mimo tej ciągłej czujności nie upadał na duchu.Nigdy jeszcze nie widziałem go w takświetnym nastroju; utrzymywał, że gdyby udało mu się uwolnić świat od Moriarty'ego, niezawahałby się ani przez chwilę zapłacić za to własnym życiem.Pozostaje mi obecnie w niewielu słowach opowiedzieć resztę smutnych wypadków.I choćkażdy szczegół tych ostatnich chwil sprawia mi ogromny ból, uważam za swój obowiązekpodzielić się nimi z ogółem czytelników.Trzeciego maja przybyliśmy do małej miejscowości Meiringen i zatrzymaliśmy się w ho-telu Englicher Hoff prowadzonym przez Petera Steilera.Był to człowiek dosyć inteligentny,biegle mówiący po angielsku, ponieważ przez trzy lata był lokajem w jednym z angielskichhoteli.Idąc za jego wskazówkami, czwartego maja po południu wybraliśmy się w góry, pra-gnąc dotrzeć do wioski Rosenlau i tam przenocować.Odradzał nam jednak szczerze krótsządrogę, która wiodła koło wodospadów i była nad wyraz niebezpieczna.W istocie miejsce to budziło grozę.Woda spadała do głębokiej otchłani, a unoszące sięnad nią bryzgi przypominały wielkie dymy pożaru.Towarzyszył temu ogłuszający łoskot.Długo staliśmy na wierzchołku skały, zachwycając się tym wspaniałym widokiem.Do wodospadu prowadziła wąska ścieżka, która urywała się nad samym jego skrajem, także wracać trzeba było tą samą drogą.Zaledwie ruszyliśmy od wodospadu, gdy dogonił naschłopiec z listem w ręku.Na kopercie był znak naszego hotelu.A oto co pisał gospodarz: wchwilę po naszym wyjściu przyjechała do hotelu Angielka w ostatnim stadium gruzlicy.Do-stała krwotoku i jej życie policzone jest na godziny; pragnie jednakże pomocy lekarskiej; je-żeli więc mogę zawrócić z drogi.itd.w tym guście.Na końcu był dopisek: Steiler nie zapo-mni mi nigdy tej przysługi, bo chora nie chce lekarza szwajcarskiego.Nie mogłem odmówić.Nie wypadało nie iść na wezwanie rodaczki, umierającej w obcymkraju.Ale też nie mogłem zostawiać Holmesa samego.Postanowiliśmy wreszcie, że z nimpozostanie ów chłopiec przybyły z listem, ja zaś podążę do Meiringen.Holmes miał jeszczezabawić nieco przy wodospadzie, a potem powoli udać się do Rosenlau, gdzie miałem dotrzećdo niego wieczorem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl