[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Thyra całą noc krążyła po domu, to płacząc i załamując ręce, to znów modląc się zbielałymi wargami.Cały następny dzień szalał sztorm, ale w nocy ucichł i wstał pogodny poranek.Na wschodzie wyzłocone chmury zwiastowały słoneczny świt.Thyra wyjrzała przez kuchenne okno i zobaczyła na moście kilku mężczyzn.Rozmawiali z Karolem White’em i spoglądali w stronę jej domu.Wybiegła do nich.Żaden z nich nie zapomniał nigdy widoku jej pobladłej, zesztywniałej twarzy.— Macie dla mnie wiadomości… — szepnęła.Mężczyźni spojrzeli po sobie, żaden nie śmiał się odezwać.— Nie bójcie się — oświadczyła chłodno Thyra.— Wiem, co chcecie mi powiedzieć.Mój syn nie żyje.— Tego jeszcze nie wiemy, pani Carewe — zawołał szybko stary Abel Blair.— Jeszcze nie tracimy nadziei.Ale w nocy znaleziono o czterdzieści mil stąd wyrzucone na brzeg czółno Józka Raymonda.— Nie patrz tak, Thyro — poprosił Karol White.— Może ocaleli.Ktoś mógł ich wyłowić z morza.Thyra spojrzała na niego niewidzącym wzrokiem.— Wiesz, że to niemożliwe.Żaden z was w to nie wierzy.Nie mam już syna.Zabrało mi go morze.Odwróciła się i weszła do pustego domu.Nikt nie ośmielił się za nią pójść.Karol White wrócił do siebie i poprosił żonę, żeby do niej zajrzała.Kiedy Cyntia przyszła, Thyra siedziała w tym samym kącie, co zwykle; na kolanach dłońmi do góry leżały bezradnie ręce.Suche oczy płonęły.Cyntia patrzyła na nią ze współczuciem, a ona uśmiechnęła się ze skruchą.— Dawno temu, Cyntio, rozzłościłaś się na mnie i powiedziałaś, że spotka mnie kara boska za to, że zanadto ubóstwiam syna.Pamiętasz? Miałaś rację.Pan Bóg zobaczył, że bardziej kocham Chestera, i postanowił mi go odebrać.Pokrzyżowałam Jego plany, gdy zmusiłam Chestera, by wyrzekł się Damary.Ale nie można walczyć z Wszechmogącym Bogiem.Musiałam nie w ten, to w inny sposób utracić mojego syna.Został mi odebrany.I nawet nie będę mogła chodzić na jego grób.— Żebyś ty widział jej oczy.Do szczętu zwariowała — zwierzała się potem Cyntia mężowi.Ale Thyrze tego nie powiedziała.Choć była powierzchowna i niezbyt mądra, umiała współczuć.Usiadła obok Thyry i objęła ją.I ze łzami w oczach szepnęła drżącym głosem:— Thyro, wiem, jak cierpisz.Ja też straciłam dziecko… mego nowo narodzonego synka.A Chester był takim wspaniałym, kochanym chłopcem…Przez chwilę Thyra próbowała się uwolnić z jej objęć.Potem wstrząsnął nią dreszcz i rozpłakała się.Nareszcie pojawiły się łzy.Kiedy rozeszła się ta smutna wiadomość, wszystkie kobiety z Avonlea kolejno przychodziły wyrazić Thyrze swe współczucie.Większość z potrzeby serca, ale były też takie, które sprowadziła ciekawość.Thyra wiedziała o tym, ale nie czuła urazy, choć dawniej nie opanowałaby gniewu.Potulnie wysłuchiwała tak sztucznych, jak prawdziwych słów pociechy.Kiedy zapadł wieczór, Cyntia musiała wrócić do domu, ale zapowiedziała, że przyśle jedną z córek.— Nie możesz zostać sama.Thyra spojrzała na nią dziwnym wzrokiem.— Tak.Ale proszę cię, poślij po Damarę Garland.— Damarę Garland! — powtórzyła Cyntia nie wierząc własnym uszom.Po Thyrze można było wszystkiego oczekiwać, ale coś takiego!— Tak.Powiedz jej, że proszę, by do mnie przyszła.Na pewno nienawidzi mnie, ale przecież zostałam już ukarana.Poproś, żeby zrobiła to dla Chestera.Cyntia posłusznie wysłała córkę po Damarę.I czekała na nią u Thyry.Żadne domowe obowiązki nie skłoniłyby jej do wyjścia, musiała być świadkiem spotkania Thyry z Damarą.Ciekawość była silniejsza.Przypuszczała, że Damara może odmówić przyjścia.Ale Damara pojawiła się.Thyra wstała i przez chwilę na siebie patrzyły.Uroda Damary zbladła.Oczy miała zapuchnięte od łez, twarz zszarzała.Tylko włosy, które kaskadą wypływały spod chusty, świeciły od blasku zachodzącego słońca i okalały aureolą zmizerowaną twarz.Thyra patrzyła na nią, pełna wyrzutów sumienia.Wyciągnęła ku niej ręce.— Damaro, wybacz mi.Obie kochałyśmy go i niech to nas połączy.Damara podeszła, objęła i ucałowała Thyrę.Cyntia White zrozumiała, że nie ma tu dla niej miejsca.Jej gniew skrupił się na niewinnej córce.— Chodźmy — szepnęła gniewnie.— Czy nie widzisz, że przeszkadzamy?Pod koniec grudnia Damara wciąż jeszcze mieszkała u Thyry.Zostało postanowione, że nie opuści jej aż do wiosny.Thyra nie chciała się z nią ani na chwilę rozstać.Wciąż rozmawiały o Chesterze.Thyra wyznała, jak jej kiedyś nienawidziła.Damara przebaczyła jej, ale Thyra nie potrafiła sobie wybaczyć.Zmieniła się, opuściła ją surowość, stała się czuła i miękka.Posunęła się nawet do tego, że posłała po Augusta Vorsta i przeprosiła go za swoje zachowanie.Tego roku zima opóźniła się, wciąż było ciepło.Nie spadł jeszcze śnieg i któregoś dnia, w miesiąc po tym, jak morze wyrzuciło na brzeg łódź Józka Raymonda, Thyra znalazła pod zeschłymi liśćmi w ogrodzie kwitnące bratki.Zaczęła je zrywać dla Damary, kiedy usłyszała na moście stukot kół.W parę minut później zobaczyła, jak biegną przez swe podwórze Karol i Cyntia.Karol był zaczerwieniony, a Cyntia płakała.Thyra skamieniała ze strachu.Czyżby coś przydarzyło się Damarze? Nie, przez okno zobaczyła, że dziewczyna spokojnie siedzi w domu coś szyjąc.— Thyro, Thyro! — wołała Cyntia.— Przygotuj się na dobre wiadomości, Thyro — poprosił Karol.— Przynosimy dobrą nowinę.Thyra patrzyła na nich oszalałym wzrokiem.— Czy to możliwe?… Chester…— Tak.Chester żyje.Jest cały i zdrów.I on, i Józek.Cyntio, podtrzymaj ją.— Nie, nie zamierzam zemdleć — oświadczyła Thyra opierając się o ramię Cyntii
[ Pobierz całość w formacie PDF ]