[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dlaczego nie odpoczęłaś, Miciu.Czy coś się stało? Czy coś się stało, Miciu? - w głosie Taty zabrzmiał niepokój.- Nic się nie stało, wszystko w porządku, tylko dlaczego nie pisaliście? Dlaczego nie pisaliście, jak prosiłam?- Pisaliśmy, Miciu.Czy nie dostałaś żadnej kartki? Czy nie dostałaś kartki?- Wczoraj przyszła pierwsza kartka.Przyszła kartka z Lon­dynu.- Bardzo nam przykro, Miciu.Bardzo przykro.Ale to wina poczty.Oddaję słuchawkę Jarkowi.Oddaję Jarkowi.Jarek wziął słuchawkę i spojrzał rozpaczliwie na Tatę.- Co mam mówić, Tato? - zapytał przejmującym szeptem.- A co, ja jeszcze mam ci podpowiadać, co masz powiedzieć do Mamy.Włącz ten przycisk w słuchawce i mów, co uważasz.- Dobry wieczór, Mamo, dobry wieczór - powiedział Jarek i przerwał.Znowu spojrzał z rozpaczą na Tatę.- Teraz puść ten przycisk, jeżeli chcesz słyszeć, co Mama mówi - dyrygował Tata.Jarek puścił przycisk i z głośnika odezwał się głos Mamy:-.ę cieszę synku, że nareszcie słyszę twój kochany głos.Jak wam się udała podróż?- Wspaniale, Mamo, wspaniale, tylko Marek.- w tym mo­mencie Dzika Mrówka uszczypnął Jarka w rękę i Jarek wrzasnął z bólu - auuu.- puszczając jednocześnie przycisk słuchawki.- Nie rozumiem, co mówisz, syneczku, nie rozumiem - z głoś­nika odezwał się głos Mamy.- Może powtórzysz jeszcze raz, może jeszcze raz.- Miciu, Miciu, tu znowu ja - Tata wyrwał słuchawkę z ręki syna - to nic, to tylko zakłócenia na trasie łącz.Kończymy już rozmowę, jeszcze tylko dwa słowa chce powiedzieć Marek.Puścił przycisk i powiedział do Marka: “Powiedz Mamie, że przesyłasz ucałowania".- Mamo, Mamo, przesyłam ucałowania - zapiszczał cienkim z przejęcia głosem Dzika Mrówka.- Bardzo się cieszę, syneczku, że o tym pamiętałeś, bardzo się cieszę i mocno was obu całuję.Do zobaczenia.- Pa, Mamo, pa!- Do zobaczenia, Miciu - Tata znów przejął słuchawkę - do zobaczenia w Gdańsku.Pojutrze rano!Ostatnią noc przed przybyciem do kraju oczywiście prawie nikt na statku nie zmrużył oka.Jedni się pakowali, inni - jak gadatliwa para pasażerów, uparcie się kłócąc między sobą - wypełniali długą i skomplikowaną listę zagranicznych zakupów do deklaracji celnej.Chłopcy też nie mogli się doczekać powrotu do kraju.Pierwszego ich powrotu w życiu.Ostatni dzień rejsu, jak na złość, wstał pochmurny i dżdżysty, mimo że był to przecież dopiero koniec sierpnia i że według ka­lendarza powinno jeszcze w najlepsze panować lato w tych sze­rokościach geograficznych.- Mama zmoknie na nabrzeżu - martwili się bracia, sterczą­cy od samiutkiego ranka na pokładzie.- Może nie przyjdzie? - odezwał się Tata.- Mama nie zawsze przecież przychodzi do portu.- Ale teraz przyjdzie na pewno.Zobaczy Tata - obaj chłopcy byli co do tego zgodni.Na redzie nie czekali prawie wcale, bo idącemu wolno naprzód statkowi wyszła naprzeciw zwinna motorówka pilotowa, tańcząca na niedużej, ale gniewnie spienionej fali.Po sztormtrapie wspiął się pilot w białej czapce na głowie, ubrany w nieprzemakalny, granatowy płaszcz i po chwili za­dźwięczały dzwonki oznajmiające początek manewrów.Ostatnich manewrów w tym rejsie, ostatnich w kolejnej podróży statku!Po prawej burcie statku przesunęła się wieża gdańskiego kapi­tanatu portu, a za nią nowoczesny budynek Dworca Promowego.Po drugiej stronie pomnik na Westerplatte.Już niedaleko! Już widać nabrzeże, do którego mają dobić.Już widać kolorowe parasolki czekających kobiet.Obaj równocześnie pobiegli po lornetki.Obaj przytknęli je do oczu.Rozpoznali Mamę natychmiast po rudych, z daleka widocz­nych (pewno po świeżych płukankach) włosach, kolorowym płasz­czu przeciwdeszczowym, białych, wysokich kaloszach i przezro­czystej parasolce w kształcie kopuły, którą można było zakryć całą twarz i schować głowę aż po ramiona, a deszczowy świat oglądało się wtedy jak spoza szyby samochodu.- Mama! Mama!!! - wrzasnęli obaj, aż ktoś z mostku, może nawet sam pan kapitan, zwrócił im uwagę, żeby nie zagłuszali komend na ster i dla asystujących holowników.Mama najwidoczniej też ich ujrzała, bo podniosła parasolkę i zaczęła nią wywijać na wszystkie strony.Statek tymczasem zbliżał się coraz bardziej do nabrzeża.Już dzieliła go od betonowej ściany tylko niewielka przestrzeń na dobre kopnięcie piłką, potem przestrzeń ta zmniejszyła się na rzut kamieniem, a potem to już i kulą by dorzucił, aż wreszcie zmalała tak bardzo, że dobrze się rozpędziwszy można było prze­skoczyć z burty na ląd.Podczas gdy statek zbliżał się do nabrzeża, Mama stawała się coraz większa i widać ją było coraz wyraźniej, aż w końcu można było zupełnie dokładnie, bez lornetki, zwyczajnie gołym okiem, zobaczyć jej zapłakaną twarz.- Dlaczego płaczesz, Miciu? - zdziwił się Tata.- Ja płaczę? - zapytała Mama.- To z tego deszczu.- I w tym momencie rozpłakała się jeszcze dokładniej.- Nareszcieście przyjechali - szlochała.- Nareszcie.Ja już mam tego wszystkiego dość! Straciłam na amen zdrowie przez tę waszą zwariowaną podróż!- Ależ, Miciu! - zdołał włączyć się Tata - przecież miałaś sobie odpocząć za wszystkie czasy, przecież miałaś sobie poczytać.- Gramatykę angielską - zawołali chórem obaj bracia.- Dajcie mi święty spokój z angielską gramatyką - żachnęła się Mama wycierając chusteczką załzawione oczy.- Nie prze­czytałam ani strony.- Dlaczego, Miciu?- Dlaczego? Dlaczego? Sterczałam do ogłupienia przy wszyst­kich Giełdach Piosenek i mam w głowie taki mętlik, że mi się na dobre pomieszały zespoły i piosenkarze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl