[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pamiętał jedynie urywki z bezpośredniej przeszłości.Kosz­mar zaczął się w chwili ucieczki z Sulkaru.Zniszczenie przez Magnisa Osberica źródła energii dostarczającego portowi światła i ciepła musiało nie tylko wysadzić w powietrze niewielkie miasto, ale także wzmóc siłę sztormu.A w czasie tego sztormu garstka ocalałych Gwardzistów, zdawszy się na łodzie ratunkowe, została rozproszona bez żadnej nadziei utrzymania się na kursie.Trzy statki wypłynęły z portu, ale trzymały się razem do chwili, gdy po raz ostatni widać było eksplodujące miasto.Potem nastąpił czysty koszmar, statki miotane, kotłowane przez fale wreszcie rozbiły się o przybrzeżne skały, a dla pozostałych przy życiu czas dawno już przestał się liczyć normalnymi sekwencjami minut i godzin.Simon przesunął rękami po twarzy.Rzęsy miał zlepione słoną wodą, z trudnością mógł otworzyć oczy.Jest ich tu czterech, po chwili dostrzegł na wpół roztrzaskaną głowę, a więc trzech mężczyzn i nieboszczyk.Z jednej strony rozciągało się morze, teraz dość spokojne, zmywające plątaninę wodorostów przyczepionych do skał.Naprzeciwko sterczała stroma skała, ale Simonowi wydawało się, że dostrzega wystarczająco dużo uchwytów na ręce.Nie miał jednak najmniejszej ochoty próbować tej wspinaczki ani w ogóle wykonywać jakiegokolwiek ruchu.Przyjemnie było siedzieć i wygrzewać się w cieple słońca po ostrym zimnie wody i sztormu.- Doobraa.Poruszyła się jedna z postaci na piasku.Długie ramię odepchnęło masę wodorostów.Mężczyzna zakasłał, zwymio­tował, podniósł głowę i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dokoła.Po chwili kapitan Gwardii Estcarpu dostrzegł Simona, patrzył na niego bezmyślnie, zanim usta jego wy­krzywiły się w nieudanej próbie uśmiechu.Koris uniósł się nieco, poczołgał się w stronę skrawka czystego piasku, podtrzymując ciężar ciała głównie na rękach.- Mówi się na Gormie - zaczął chropawym głosem, przy­pominającym rzężenie - że człowiek, którego przeznacze­niem jest poczuć na swym karku ciężar katowskiego topora, nie utonie.Często dawano mi do zrozumienia, że taki właśnie los mnie czeka.I jak tu nie wierzyć w stare porzekadła!Z trudem doczołgał się do najbliższego z nieruchomo leżących mężczyzn i obrócił bezwładne ciało.Twarz Gwar­dzisty wydawała się szarobiała, ale jego pierś unosiła się w regularnym oddechu, nie miał też żadnych widocznych obrażeń.- Jivin - powiedział Koris.- Wspaniały jeździec.- Ostatnie słowa Koris wypowiedział w zadumie, a Simon zaśmiał się cicho, przyciskając ręce do żołądka, który naj­wyraźniej protestował przeciwko takim odruchom wesołości.- Oczywiście - stwierdził, zanosząc się tym na pół histerycznym śmiechem - jest to najkonieczniejsza w tej chwili umiejętność.Ale Koris zbliżał się już do następnego nieruchomego ciała.- Tunston!To odkrycie ucieszyło Simona.W ciągu krótkiego okresu, jaki spędził wśród Gwardzistów Estcarpu, zdążył nabrać szczerego podziwu dla tego podoficera.Pomógł Korisowi przeciągnąć dwóch ciągle nieprzytomnych mężczyzn powyżej hałaśliwej kipieli.Potem, opierając się o skałę, spróbował stanąć na nogi.- Wody.- Zniknęło dobre samopoczucie, jakiego do­znawał przez chwilę po odzyskaniu przytomności.Chciało mu się pić, całe jego ciało spragnione było wody, chciał się napić i obmyć słony nalot z podrażnionej skóry.Koris przyczołgał się bliżej, by obejrzeć ścianę.Istniały tylko dwie możliwości wydostania się z zatoczki, w której byli uwięzieni.Opłynięcie wystających ramion skalnych lub wdra­panie się na urwisko.Każdy nerw w ciele Simona buntował się na myśl o jakimkolwiek pływaniu czy powrocie do wody, z której cudem udało im się wydostać.- To nie jest zbyt trudna droga - oświadczył Koris.Zmarszczył lekko brwi.- Niemal wydaje mi się, że były tu kiedyś specjalne uchwyty do wspinaczki.- Koris wspiął się na palce, przylgnął całym ciałem do skały, ramiona wyciągnął nad głową, i jego palce natrafiły na niewielkie wgłębienia w skale.Muskuły na jego ramionach napięły się, uniósł nogę, umieścił czubek buta na jednej z rozpadlin i rozpoczął wspinaczkę.Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na plażę i dwóch mężczyzn znajdujących się już poza zasięgiem fal, Simon poszedł w ślady Korisa.Okazało się, że kapitan miał rację.Istniały w skale otwory na ręce i palce nóg, nie wiadomo czy stworzone przez naturę, czy też ręką człowieka; w każdym razie pozwoliły Simonowi dostać się tuż za Korisem na półkę umieszczoną około dziesięciu stóp nad poziomem plaży.Nie było wątpliwości, że półka ta była dziełem ludzkim, widoczne były jeszcze ślady narzędzi, które ją ukształtowały.Przypominała rodzaj rampy, choć dość stromo wznosiła się w stronę szczytu skały.Nie była to łatwa droga dla człowieka cierpiącego na zawrót głowy, słabość w rękach i drżenie nóg, ale łatwiejsza, niż Simon oczekiwał.Koris znów się odezwał.- Czy dasz sobie radę bez pomocy? Zobaczę, czy uda mi się poruszyć tamtych.Simon skinął głową i natychmiast pożałował, że wybrał tę właśnie formę wyrażania zgody.Przyczepił się do skały i czekał, aż świat przestanie układać się w nieprzyjemną, skośną spiralę.Zaciskając zęby podjął wędrówkę w górę.Większość drogi przebył na dłoniach i kolanach, aż znalazł się pod płytkim zakrzywionym daszkiem.Masując obolałe ręce, zajrzał do wnętrza pieczary.Z tego miejsca nie było już innej drogi w górę, należało się tylko spodziewać, że z jaskini prowadzi jakieś inne wyjście.- Simonie! - głos z dołu był niespokojny, pytający.Podpełznął do skraju półki i spojrzał w dół.Na dole stał Koris z głową maksymalnie odrzuconą do tyłu, próbował bowiem spojrzeć do góry.Tunston także był już na nogach i podtrzymywał Jivina.Na słaby znak ręki Simona ruszyli do akcji, jakoś przeciągając Jivina przez pierwszy etap wspinaczki.Simon pozostał tam, gdzie był.Nie chciał sam wchodzić do pieczary.W każdym razie wydawało mu się, że jego wola osłabła w takim samym stopniu co jego ciało.Ale musiał wziąć się w garść, kiedy Koris wspiął się na skalną półkę i odwrócił, by wciągnąć na nią Jivina.- Jest w tym miejscu coś dziwnego - oznajmił Koris.- Nie mogłem dostrzec cię z dołu, dopóki nie machnąłeś ręką.Ktoś zadał sobie wiele trudu, by ukryć to wejście.- To znaczy, że jest bardzo ważne? - Simon wskazał na ziejący w skale otwór.- Może to nawet być skarbiec królów, jeżeli tylko pozwoli nam dotrzeć do wody.- Woda! - powtórzył cichutko Jivin.- Woda, kapita­nie? - zwrócił się z ufnością do Korisa.- Jeszcze nie, towarzyszu.Jeszcze mamy kawałek drogi.Przekonali się, że metoda pełzania na rękach i kolanach, jaką zastosował Simon, była niezbędna, by dotrzeć do wejścia.Koris przeczołgał się szybko prawie bez opierania się na nogach, zdzierając sobie skórę na dłoniach i ramionach.Przed nimi istniało przejście, ale było tu tak ciemno, że macali rękami ściany, a Simon obmacywał przestrzeń przed sobą.- Nie ma wyjścia! - Wyciągniętymi rękami dotknął solid­nej skały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • wpserwis.htw.pl