[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czarownica! - Splunął i wilgotna kropelka trafiła w ziemię pomiędzy nimi.- Służysz więc istotom żeńskim, Tolarze.ty, który byłeś niegdyś prawdziwym mężczyzną! Czyż nie wynagradzają one marnie tych, co dla nich maszerują, będąc nie tyle prawdziwymi kobietami, ile istotami spragnionymi władzy.A ty, czarownico, przekonasz się, że to, dla czego ryzykujesz życie, ma bardzo małą wartość.Wiele upłynęło wody od tego czasu, kiedy Escore poznało własne tajemnice i oswoiło się ze swymi mocami, takimi mocami, o których istoty twego rodzaju mogą tylko śnić niejasno.Moc.Z klejnotu popłynął w głąb ciała dziewczyny ciepły strumień.Osłabienie, które tak przedtem odczuwała, cofnęło się.Kelsie ruszyła z wolna naprzód, przesunęła się obok Yonana, uświadamiając sobie w chwilę później, iż ten dotrzymuje jej kroku.Uniosła rękę na wysokość serca i nie tyle zręcznie, ile raczej niezgrabnie osadziła klejnot na piersi, ponieważ wyczuła, że to, co robi, jest słuszne i powinno się dokonać.Narzuciła swą wolę drogocennemu kamieniowi i ponownie zmieniła kierunek strumienia światła, zwracając klejnotowi to, co od niego otrzymała.Kelsie słyszała niewyraźnie, lecz w końcu odcięła stanowczo od swego umysłu świergot Rasti, które kłębiły się u stóp własnego pana, świergot, ponad którym rozlegał się przytłumiony odgłos dudniących bębnów, wydobywający się stamtąd, gdzie wciąż musieli trwać Thasowie.Ale to, co zajmowało jej umysł i ciało, mimo słabości, w jaką popadła, wiązało się z aktem koncentracji na radującym się błyskami jasnego światła klejnocie.Ten, który nazwał siebie Rhainem, cofał się przed nią mimo swych śmiałych słów.Na każdy jej krok do przodu odpowiadał jednym swoim do tyłu.Jego piękna twarz skręcała się w coraz groźniejszym marsie, zgarbił pochyłe ramiona jeszcze bardziej i gdy się wycofywał, powłóczył nogami zdobnymi w kopyta.Raptem zakrzyknął.Kelsie była świadoma, iż Rasti poruszyły się, ale nie odważyła się zatopić w nich promienia klejnotu.Yonan jednak wysunął się do przodu ze swoim mieczem, oczyszczając przed nią drogę.A Rhain krzyknął jeszcze raz, tym razem głośniej, żądając więcej.Z ciemności wynurzyły się żywe korzenie Thasów.Ginęły na miejscu wysychając, kiedy uderzało w nie światło drogocennego kamienia.- To jest najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić, drogi lordzie! - Głos Yonana był surowy i spokojny.- Ty, który przewodziłeś niegdyś Hostom! To robactwo im nie dorównuje.Rhain odrzucił głowę do tyłu, a z jego gardła wydobył się ryk, jaki mógłby wydać tylko jakiś ogromny udręczony kot.Klejnot zadrżał w ręku Kelsie i po raz pierwszy jego świecący cały czas z tą samą mocą promień zamrugał.9Powietrze zawirowało samoistnie, zgęstniały cienie.Wciąż coś wewnątrz Kelsie kazało jej przeć do przodu.Wbiła oczy w mężczyznę-bestię przed sobą.Wydawało się jej, że próbował on raz po raz zmierzyć się naprawdę z blaskiem klejnotu, ale nie mógł go znieść.Wzniósł ręce, by uchronić twarz przed promieniem, mimo to ani razu nie otworzył swych osłoniętych powiekami oczu.Z jego wykrzywionych ust wyciekały śpiewnie drażniące dźwięki, tak groźne, jak jego ciało.Z gęstniejącego wiru powietrza wyłaniały się cienie postaci, męskich postaci.Kelsie widziała je wszak tylko kącikami oczu, wpatrywała się bowiem uporczywie w Rhaina.Właśnie wtedy, kiedy tak coś śpiewnie recytował, Yonan począł odpowiadać mu tą samą, często powtarzaną frazą.Jedna ręka Rhaina znalazła się wysoko w górze, jak gdyby ponaglał poddanych do walki.Fala małych ciemnych kształtów popłynęła do przodu, a tam, gdzie sięgnął błysk klejnotu, stworzenia te wydawały się przemieniać w niewielkie czarne skrawki, jak gdyby zżerał je ogień.Raz jeszcze Rhain odrzucił głowę do tyłu i zakrzyknął - tym razem nie był to potok obrzędowych słów, ale, jak przypuszczała Kelsie - imię.Wołał zapewne o ostateczną pomoc.Wirujące cienie zgęstniały jeszcze bardziej, opadłszy na dno pieczary.Mężczyźni, uzbrojeni, gotowi do walki, każdy z orężem w ręku, parli do przodu nie dbając o Rasti, których ciała odtrącali na boki albo rozdeptywali.Nad głową Kelsie pojawił się topór w potężnym zamachu.Nie miała czasu odkręcić się czy uchylić.Jego ostrze omsknęło się jednak, nim runęło na nią z trzaskiem.Z prawej strony dobiegł ją szczęk metalu o metal, gdy Yonan zmierzył się w końcu z czymś konkretnym, z czymś, co mógł zaatakować.Jednak wciąż powodowana wolą tkwiącą w kamieniu (bo wydawało się jej, że drogocenny kamień usiłuje uczynić z niej swą sługę, nie próbując jej pomóc) Kelsie postępowała do przodu, a Rhain, chcąc nie chcąc, wycofywał się krok za krokiem.Wtem.Rhain znikł w okamgnieniu, jak błyskawica.Wraz z nim zniknęły cienie wojowników.Pozostały tylko Rasti, a gdzieś z ciemności poza nimi dobiegało wciąż dudnienie bębnów w kształcie mis, należących do Thasów.Kelsie wiedziała jednak, jak gdyby oznajmiono to głośno, iż uderzenie wrogów załamało się i droga do ucieczki stała przed nimi otworem - przynajmniej na razie.W to, że Rhain czy też ci, którzy zapewne nim powodowali, dali im spokój - nie wierzyła.Ponad wszystko pragnęła odetchnąć świeżym powietrzem, znaleźć się na powierzchni, na otwartej przestrzeni zalanej światłem dnia albo księżyca, nie mieć więcej nic wspólnego z takimi pieczarami.Z chwilą zniknięcia Rhaina Kelsie nieoczekiwanie osłabła.Potykała się, unosząc stopy z wysiłkiem.W pewnym momencie uświadomiła sobie, że ktoś objął ją mocną ręką na wysokości ramion
[ Pobierz całość w formacie PDF ]