[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dorianie, uważaj na siebie.Nie wiesz, jak niebezpieczne są te bestie.— W moim świecie stworzenia bardzo podobne do tych nazywane są wilkami.Kiedy są głodne, prawie nic ich nie powstrzyma.— Och, te Wilkołaki są głodne.One są zawsze głodne.I uwielbiają smak ludzkiego mięsa.— Dobrze.Więc mam szansę.Po czym odszedł w ciemność.Czekała.Nie słyszała nic oprócz ujadania stada.Od kiedy znalazł się poza zasięgiem jej ramion, nie nadszedł od niego żaden sygnał.Czekała już całą wieczność.I nic.Oczami duszy widziała Doriana leżącego bez czucia w ciemności.Później ujrzała Wilkołaki, które dopadają go, nie ujadając nawet na znak triumfu, bo — ponieważ jest nieprzytomny — uważają go za padlinę.Wydawało się jej, że słyszy, jak zaczynają go pożerać.Czy to było widzenie, czy tylko wytwór wyobraźni? Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, by widziała wydarzenia z teraźniejszości.Wiedziała jednak, że byli ludzie, którzy mieli takie wizje.Musiała to sprawdzić.Jak się okazało, skradanie się w kierunku stada było łatwiejsze niż droga w odwrotną stronę.Trzymając się jedną ręką ściany, szła po omacku do wyjścia, niewyraźnie majaczącego w promieniach zachodzącego księżyca.Kiedy doszła już prawie do wylotu tunelu, ujrzała Doriana leżącego twarzą do ziemi — właśnie tak, jak to widziała.Głowę miał ukrytą pomiędzy łokciami.Wilkołaki krążyły wokół niego, ale go nie tykały.Mówił przedtem, że promienie słoneczne są śmiertelne dla takich jak on.Miał zdolność widzenia w ciemności.Nie wątpiła więc, że słońce może uszkodzić mu wzrok.Kiedy dotarła do stóp Doriana, stado ogarnęło podniecenie.Zwierzęta podeszły bliżej, warcząc i odsłaniając kły.Zobaczyła, że pierś mężczyzny się porusza.On żyje! Jeden z Wilkołaków kłapnął tuż obok niej zębami.Wzdrygnąwszy się, zdała sobie sprawę z tego, że o mały włos nie przyczyniła się do urzeczywistnienia wizji, której tak się bała.A kiedy skończą z Dorianem, zajmą się nią.Zanim zdołała cokolwiek zrobić, Dorian nagle wstał.— Idiotka! — mruknął z zaciętym wyrazem twarzy.— Kazałem ci czekać.Co prawda nie są to wilki, ale prawie je miałem!Ledwo to powiedział, przywódca stada skoczył w jej kierunku.Zmartwiała z przerażenia, przygotowywała się na śmierć.I wtedy usłyszała nieludzki wrzask, wydobywający się z gardła Doriana.Mężczyzna chwycił przywódcę Wilkołaków i warknął rozkazująco.Zwierzęta krążyły wokół niego, próbując dopaść jego stóp lub złapać za skraj płaszcza.Dorian cisnął przywódcę w kierunku wyjścia i wywarczał kolejny rozkaz.Jednemu z Wilkołaków udało się ugryźć go w rękę.Zamiast cofnąć dłoń, Dorian zacisnął ją w pięść i przyłożył atakującemu zwierzęciu w nos.Zaskomlało i uciekło.Wówczas przywódca skierował się do wylotu tunelu.Jego kompani podążyli za nim, z brzuchami przy ziemi i podkulonymi ogonami.Powoli, jedno za drugim, zwierzęta przeciskały się przez otwór, wychodząc na światło dzienne, którego nienawidziły.Dorian z zaciśniętymi zębami wciąż blokował dostęp do Remory.Tymczasem zaczęło wschodzić słońce.Robiło się coraz jaśniej.Dorian jednak nie ustąpił.Co jakiś czas popędzał ociągające się Wilkołaki.Gdy ostami z nich wyczołgał się na zewnątrz, światło docierało już prawie do stóp mężczyzny.Dorian, patrząc niepewnie na wyjście, cofnął się.— Pozwól mi wyjrzeć.Światło zniszczy twój wzrok.Doczołgała się do wylotu jaskini.Ostatnie bestie zbiegały ostrożnie z urwiska.Miały sprawność i wdzięk zwierząt urodzonych w górach i przyłapała się na myśli, że nie chciałaby spotkać im podobnych na Wielkim Pustkowiu.W końcu maruderzy znaleźli się na dole i ujadając odeszli w świt.— W porządku! — zawołała — Poszły sobie.Nie otrzymawszy odpowiedzi, odwróciła się i zobaczyła, że Dorian stoi nieruchomo jak skała w tym samym miejscu, w którym go zostawiła.Światło słoneczne dotarło do jego nóg.Twarz i ręce zdawały się żarzyć w blasku.Wpatrywał się w swoje dłonie.Po ugryzieniu nie ujrzała ani śladu.Nawet kropli krwi.Uklęknął, poruszając się wolno jak ktoś będący w szoku, nie do końca pewien, czy to rzeczywiście jego ciało.Ostrożnie wyciągał rękę do światła, jakby w obawie, że się rozsypie.Nic się jednak nie stało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]