[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Muszę.Przyprowadź mi konia, Joisan.Wspierając się ciężko na mnie, wyszła na dziedziniec.posłałam chłopca stajennego biegiem po kuca, jedno z tych łagodnych, spokojnie kłusujących stworzeń, które trzymaliśmy głównie do noszenia juków.Gdy chłopiec wrócił, Dama Math ożyła jak ktoś, kto wypił pokrzepiający kordiał.Wsiadła bez trudu i poprowadziłam kuca przez pola do tej samej studni, dokąd wykradłam się pewnej nocy, aby postawić jej moje własne pytanie.Jeżeli ktokolwiek zauważył nasze wyjście, nie przeszkodził nam.Godzina była wczesna, więc zapewne większość naszych siedziała jeszcze przy śniadaniu.Gdy tak szłam obok kuca, sama poczułam ssanie głodu.— Cyart! — Głos Damy Math był zaledwie szeptem, ale odezwała się tak, jakby go wołała i miała nadzieję usłyszeć odpowiedź na wołanie.W przeszłości mało myślałam o łączącej ich więzi, lecz dźwięk jego imienia wymówionego w tej godzinie wiele mi uświadomił.Mimo oschłości, z jaką się do siebie zwracali, byli sobie bardzo bliscy.Dotarłyśmy do studni.Gdy byłam tu sama owej nocy, nie spostrzegłam tych wszystkich śladów obecności innych, często szukających oznak Mocy, która tu miała mieszkać.Studnia była ocembrowana mocno wyżłobionymi kamieniami, a wokół rosły krzewy.Na ich gałęziach wisiały przywiązane najprzeróżniejsze rzeczy: skrawki wstążek wyblakłe od wiatru i pogody, plecione ze słomy lub cienkich gałązek figurki ludzi, owiec, koni — a wszystko to kręciło się i kołysało nad wodą, zawieszone zapewne na znak potrzeby proszących.Pomogłam Damie Math zejść z kuca i podprowadziłam ją krok czy dwa, aż uwolniła się od mej pomocy i szła jak ktoś, kto jej nie potrzebuje.Mając przed oczyma cel, poczuła przypływ czegoś w rodzaju sił.Sięgnęła głęboko do kieszeni spódnicy i wyjęła z niej czarkę akurat mieszczącą się w jej dłoni, zrobioną ze srebra, pięknie polerowaną.Przypomniało mi się, jak mówiono, iż srebro było ulubionym metalem Dawnych, tak jak od innych kamieni woleli opale, perły, jaspis i jantar.Gestem przywołała mnie do swego boku i wskazała na ziele rosnące u studni.Miało szerokie ciemnozielone liście, żyłkowane białym.Nie pamiętam, bym kiedykolwiek podobne oglądała.— Urwij liść — kazała — i napełnij nim czarkę.Od liścia, gdy go uszczknęłam, rozszedł się przyjemny zapach i zdawało się, że sam zwinął się tak, bym nim mogła jak łyżką nosić wodę.Tafla w studni stała bardzo wysoko, prawie równo z kamienną cembrowiną.Trzy razy zanurzyłam liść i wlewałam wodę, aż Dama Math rzekła:— Starczy!Wzięła czarkę w obie dłonie i uniosła ją, z lekka dmuchając na wodę, aż się zmarszczyła.— Nie jest to wóda Dziewiątej Fali, która po temu jest najlepsza, ale wystarczy.Przestała dmuchać i woda ustała się.Spojrzała znad niej na mnie, rzucając mi jedno z tych spojrzeń, które zawsze wymuszało na mnie posłuszeństwo.— Myśl o Cyarcie! Niech stanie jak żywy w twojej myśli!Starałam się stworzyć w myślach obraz mego stryja takiego, jakim ostatnio go widziałam, gdy nalewałam mu strzemiennego przed odjazdem na południe.Zdziwiło mnie, że zaledwie kilka miesięcy stępiło moją pamięć i z trudem przywoływałam rysy jego twarzy.A znałam go przecież całe życie!— To ty mi przeszkadzasz! — Dama Math przyjrzała mi się bacznie.— Co masz przy sobie, Joisan, co mąci Moc?Co miałam przy sobie? Dłonią chwyciłam kryształowego Gryfa ukrytego na piersi.Ociągając się, ponaglana surowym spojrzeniem Damy Math wyjęłam go.— Powieś to tam!Rzekła to tak władczo, że posłusznie wykonałam polecenie i zawiesiłam łańcuszek na gałęzi jednego z krzewów obok słomianego ludzika.Patrzyła jak to robię, następnie zwróciła wzrok ku swej czarce.— Myśl o Cyarcie! — ponowiła rozkaz.Zupełnie jakby otworzyły się przede mną drzwi — widziałam go teraz wyraźnie.— Bracie! — usłyszałam krzyk Damy Math.Potem już nie było słów, tylko żałosny szloch.Patrzyła w miseczkę, a jej twarz była pełna smutku i chłodu zarazem.— Niech tak będzie.— Postąpiła krok naprzód, przechyliła czarkę i pozwoliła, by woda wyciekła z niej z powrotem do studni.— Niech tak będzie!Przenikliwie ostry i czysty dźwięk przeciął ranne powietrze: gong na trwogę z baszty zamkowej! To, czego obawialiśmy się tak długo, nadeszło: nieprzyjaciel musiał być w zasięgu wzroku!Kuc zarżał cienko i rzucił łbem, szarpiąc wędzidło, chwyciłam więc za cugle.Gdy wysiłkiem ujarzmiałam wystraszone zwierzę, nadal bito w gong.Jego ciemny głos uderzał echem o góry jak grzmot przed burzą.Zobaczyłam, że Dama Math wyciągnęła przed siebie czarkę, jakby chciała ją ofiarować jakiejś niewidzialnej istocie i upuściła ją do studni.Potem podeszła do mnie.Potrzeba działania ożywiła ją, jakby ktoś napełnił jej szczupłe ciało młodością.Lecz jej twarz była twarzą człowieka, który stracił już wszelką nadzieję i spogląda w bezkresną noc.— Cyart prześnił swój ostatni sen — powiedziała, wsiadając na spoconego konia.Więcej już o nim nie mówiła, może nie mogła.Przez kilka chwil ciekawiło mnie, co ujrzała w czarce.Ale larum wstrząsnęło wszystkim i z moich myśli pozostała tylko jedna: dowiedzieć się, co zaszło na zamku.Istotnie były to złe wieści i mówił nam o nich Dagale, gdy rozstawiał ludzi, by gotować ich do obrony, która — czego byliśmy świadomi — nie mogła być obroną, ale rozpaczliwą próbą zyskania na czasie.Najeźdźcy szli w górę rzeki najłatwiejszą drogą wiodącą od morza do Ithkrypt.Nasi zwiadowcy donieśli, iż mieli łodzie bez żagli i bez wioseł, które mimo to płynęły pod prąd.A nam zostało niewiele czasu.Dawno uradziliśmy, że śmiertelną głupotą byłoby pozostać na zamku i czekać, aż wróg zmusi nas do ucieczki z ruin.Lepiej więc tym, którzy nie będą walczyć, uchodzić w góry i starać się przedrzeć na zachód.Nawet kilka razy robiliśmy próby takiej ucieczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]