[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy ścianie kryjówki dwa kaidawy otrząsały łby z deszczu, co i rusz trykając się rogami; trzymający je niewolnik - człowiek lub pragnostyk - apatycznie spozierał na Aoza Roona i Elina Tala.Para kraków przycupnęła na dachu, jeden przy drugim.Dwa inne biły się na ziemi o kupę kaidawiego łajna.Nieco dbałej na głazie piąty szarpał i pożerał, jakiegoś drobnego gryzonia, którego sobie upolował.Fagory ani drgnęły.Ludzi dzieliła od nich odległość mniejsza niż o rzut kamieniem i mustangi zmieniały już krok na stromiźnie, gdy Kurd śmignął spod nóg Siwki, z wściekłym ujadaniem gnając w stronę kryjówki.Sprowokowane zaczepką Kurda fagory wybiegły spod dachu i rzuciły się do ataku.Nie pierwszy raz sprawiały wrażenie, że potrzeba im podniety do działania, jak gdyby ich system nerwowy nie reagował poniżej pewnego minimalnego poziomu bodźców.Na widok pędzących ku nim fagorów Aoz Roon krzyknął komendę i z Elinem Talem skierowali wierzchowce pod górę.Była to ryzykowna jazda.Młode drzewa, nie wyższe od człowieka, rozpościerały korony na kształt parasoli.Należało jechać z pochyloną głową.Skalne odłamki stanowiły nieustanne zagrożenie dla kopyt mustangów.Musieli przytomnie kierować Siwka i Łazikiem, aby w ogóle utrzymały jakiekolwiek tempo.Z tyłu dochodziły odgłosy pogoni.Tuż przy nich śmignęła samotna włócznia i utkwiła w ziemi.Bardziej złowieszczy był tętent zbliżających się kaidawów i gardłowe okrzyki ich jeźdźców.W płaskim terenie kaidaw prześcigał mustanga.Wśród niskich drzew większe kaidawy były w gorszej sytuacji.Ale choć pędził rączo, Aoz Roon nie mógł zgubić prześladowców.Wkrótce obaj klęli, i on, i Eline Tal, i pocili się nie mniej od swoich wierzchowców.Wypadli na pochyłość, którą spływał potok.Aoz Roon obejrzał się korzystając z okazji.Dwa białe kosmate potwory galopowały za nimi na swych rumakach, wielkimi, wzniesionymi nad głowy łapskami parując smagnięcia gałęzi.W wolnych łapach trzymały włócznie przyciśnięte do kaidawich boków, kierując zwierzętami za pomocą kolan i zrogowaciałych stóp.Piesze fagory drałowały pod goi ę, kawał drogi w tyle, niegroźne.- Śmierdziele nigdy nie rezygnują - powiedział Aoz Roon.- Ruszaj się.Siwka, gangreno jedna!Pędzili naprzód, lecz fagory skracały dystans.Ulewa przycichła, po czym chlusnęła z Jeszcze większą siłą.Nie miało to żadnego znaczenia.Woda leciała na nich z drzew.Grunt dla kopyt był lepszy, za to głazy trafiały się częściej.Dwa fagory na kaidawach doszły ich na odległość rzutu włócznią.Ścisnąwszy mocno wodze Aoz Roon stanął w strzemionach.Mógł się rozejrzeć ponad parasolami drzew.Z lewej strony ich zwarte szeregi były rozerwane.Krzyknąwszy na Elina Tala skręcił w lewo i na jakiś czas zgubił fagory za pryzmami głazów, których kontury złudnie falowały pod nawałą ulewy.Trafili na jakiś szlak i pomknęli nim skwapliwie, znowu gnając pod górę.Drzewa przerzedziły się po obu stronach.W przedzie grunt opadał, spływając strugami błota.Właśnie gdy zaświtała im nadzieja i zagrzewali swoje zwierzęta do większego wysiłku, ścigające ich fagory wypadły spod parasoli drzew.Aoz Roon pogroził prześladowcom pięścią i wysforował się naprzód.Wielkie płowe psisko dotrzymywało kroku Siwce, jak cień pomykając u jej boku.Wkrótce był zjazd i drobny żwir pod kopytami.Przed uciekającymi roztoczył się usiany radżababami i przesłonięty koronami drzew rozległy smętny pejzaż o silnych pionowych akcentach, które równoważyła szeroka pozioma wstęga wody.Wszystko w odcieniu zgaszonych zieleni.Środkiem tej panoramy toczyła fale burzliwa, szeroko rozlana rzeka, odnogami lustrzanych meandrów zapuszczająca się pomiędzy kępy modrzewi.Za nią ciemne szeregi drzew ginęły w dali i tumanach mgły, w których tonął wzrok.Po niebie przewalały się chmury mrocząc ziemię i kryjąc parę sczepionych ze sobą strażników.Aoz Roon otarł dłonią twarz z deszczu i potu.Wiedział, gdzie znajdą bezpieczne schronienie.Na rzece zobaczył wyspę pełną skał i czarnolistnych drzew.Jeśli zdoła z Elinem Talem przeprawić się na wyspę - a jej bliższy skraj leżał w niewielkiej odległości od brzegu rzeki - będą uratowani.Krzyknął chrapliwie, wskazując na wprost.W tejże samej chwili uprzytomnił sobie, że pędzi sam.Obracając się w siodle przeczuwał już, co zobaczy za swoimi plecami.Jaskrawe poziome pasy Łazika migały trochę dalej w lewo.Zwierzak bez jeźdźca galopował na oślep ku rzece.U szczytu skarpy, gdzie zatrzymały się parasole drzew, leżał na ziemi Eline Tal.Okrążali go dwaj kudłaci wojownicy.Jeden zeskoczył z kaidawa.Eline Tal wymierzył mu kopniaka, lecz fagor potężnym szarpnięciem dźwignął go na nogi.Ramię Eline Tal miał czerwone - wysadzili go włócznią z siodła.Ostatkiem sił szarpał się z fagorem, który pochylił rogi, szykując się do śmiertelnego pchnięcia.Drugi fagor nie czekał na dobicie przeciwnika.Zwinnie zatoczył wierzchowcem i z włócznią na sztorc ruszył w kierunku Aoza Roona.Lord w jednej chwili spiął Siwkę.W niczym już nie mógł pomóc swemu pechowemu namiestnikowi.Pochyliwszy się nad karkiem Siwki galopował w stronę wyspy, popędzając zwierzę i czując, jak ono słabnie.Przewaga była po stronie fagora.Na otwartej przestrzeni kaidaw nie dawał musłangowi żadnych szans, choćby najściglejszemu.Żółta burka łopotała Aozowi Roonowi na wietrze, gdy zagrzewał siebie i wierzchowca do wyścigu ku rzece.Tak już blisko, tak blisko, coraz bliżej! Wiry na toni, ociekające wodą listowie, zamglony obraz dali, jakiś gryzoń zmykający do nory w trawie - wszystko przeleciało mu przed oczyma.Zrozumiał, że nie zdąży.W oczekiwaniu na śmiertelny cios włóczni czuł, jak pot spływa mu pomiędzy łopatkami.Szybki rzut oka wstecz.Bestia już prawie siedziała mu na karku, widział wyraźnie ścięgna wyciągniętego łba i szyi kaidawa, jak pnącza owinięte na pniu drzewa.Zaraz piekielnik zrówna się.by tym pewniej uderzyć i zabić.Wytrzeszcza ślepia.Choć już nie młodzik, szybkością reakcji Aoz Roon górował nad każdym fagorem.Raptownie ściągnąwszy cugle, z dziką siłą zadarł łeb Siwce łamiąc jej galop i zmuszając do zwolnienia przed nosem prześladowcy.W tej samej chwili dał szczupaka z siodła, przewrotką amortyzując upadek na grząskim gruncie, po czym szybko zabiegł drogę kaidawowi.Zerwawszy z ramion nasiąkniętą wodą burkę zakręcił nią młyńca z dołu do góry na spotkanie włóczni.Gruba tkanina owinęła się na wyciągniętym za włócznią ramieniu wroga.Aoz Roon pociągnął.Fagor kiwnął się w przód.Wolną ręką ucapił za grzywę kaidawa.Szarpnięciem Aoz Roon uwolnił burkę, schwycił ją za oba końce i zarzucił bestii na szyje.Znów pociągnął, rudy wierzchowiec fagora bryknął przed siebie, a jeździec wyleciał jak z procy i gruchnął na ziemię.Aoza Roona owionął mdlący mleczno-moczowy fetor.Niezdecydowany stał i patrzył z góry na fagora.Niezbyt już daleko z tyłu biegły z odsieczą pozostałe fagory.Siwka pocwałowała w dal.W jego rozpaczliwym położeniu nic a nic się nie zmieniło.Przywołał Kurda, lecz pies rozdygotany zapadł w trawach i nie wracał na wołanie.Gdy fagor dźwigał się z ziemi, Aoz Roon porwał włócznię i popędził ku rzece.Jedną miał szansę - dostać się wpław na wyspę.Nim dobiegł do wody, zrozumiał, jak ryzykowna to przeprawa.Czarna powodziowa fala niosła nie tylko gęsty muł.Niosła potopione zwierzęta i na pół zanurzone konary, z którymi musiałby walczyć pływak.Wahał się chwilę.I w tej chwili wahania dopadł go fagor
[ Pobierz całość w formacie PDF ]