[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hyde uniósł przegub, aby oświetlić tarczę zegarka światłem padającym z ulicy.- Za parę minut dziewiąta.Jeżeli wierzyć, że ten gość jest punktualny jak sraczkasierżanta, to będzie tu za chwilę.- Racja - pełen zapału, niemal dziecięcy uśmiech Massingera skryły ciemności.-Cass? - szepnął.Cass wyprostował się na siedzeniu.- Jedzie czarny mercedes na austriackich numerach powiedział Hyde.- Pewnieto jego własny.Samochód wyminął ich i zaparkował po przeciwnej stronie Herrengasse na płatnymparkingu.W odległości dwudziestu jardów od miejsca jego postoju był zakład jubiler-ski z elegancką wystawą.Sąsiadował z nim inny sklep, na którego wystawie, niczymofiary jakiejś potyczki, leżały w skąpym świetle marynarki, sukienki, wełnianewdzianka i spodnie.Pomiędzy wystawami obu sklepów były dyskretnie ulokowanewąskie drzwi.Trzej mężczyzni pochylili się na fotelach.Z mercedesa wysiadł niewysoki, pulchny mężczyzna odziany w ciemny płaszcz ifilcowy kapelusz.Był sam.Zamknął drzwi samochodu.Gdy mijał butik, ujrzeli nachwilę jego twarz.Massinger westchnął.125- To on - wyrwało się Hyde'owi.- Dajmy mu z dziesięć, piętnaście minut.I tak zostaje zwykle do północy lub nie-co dłużej.Jej jedyny klient w czwartkowe wieczory.Najpierw pewnie parę drinków -wycedził Massinger.- Otworzy sobie parę piwek, co? - mruknął Hyde.- Dodadzą mu cugu, jak się za-bierze za robotę, zakładacie się?- Hyde!- Rozumiem, pytasz, czy naprawdę muszę sobie stroić żarty.Nie, nie muszę.Alemiałem ostatnio mało okazji do śmiechu.Wiedeński rezydent KGB nacisnął dzwonek i drzwi otworzyły się po chwili.Ujrzelijeszcze, jak pochylony mówił coś do kratki głośnika domofonu.- Cholera - mruknął Massinger, gdy drzwi zamknęły się za Rosjaninem.- Nie martw się.Odezwiesz się po rosyjsku - radził Hyde.- Na pewno nas wpu-ści, jeżeli uzna, że to sprawa służbowa.Skoro go wyciągają w taką noc, to musi byćpilne.Ten numer czyni cuda.- Nie, myślę, że niemiecki będzie lepszy.Policja.Massinger spojrzał na zegarek.- Dziesięć minut, wejdziemy, gdy będzie pił drugą szklankę szampana.- Jego głosbrzmiał dzwięcznie, był teraz przepełniony nowym dla niego uczuciem podniecenia.- Jesteś szefem - rzekł Hyde.- Ty jesteś tu szefem.- Masz jakieś ciekawe zdjęcia z dzisiejszej kontroli na lotnisku? Pokaż.- Parę dziewczynek z dużymi cycami.Stewardesy LOT-u.- Dobra, dawaj je.Obejrzę sobie, zanim zaczniemy pisać raport.- Masz.Znów parę zmarnowanych rolek filmu.O, zobacz tych dwóch, KGB wra-ca z wyjazdu do Londynu.Zobacz te torby od Marksa i Spencera, ale wypchane.Tentowar zapewni mu dobrą zabawę kiedyś po powrocie do Moskwy.- Znamy tych dwóch.Odnotuj ich.- Wilkes?- Tak?- Słuchaj, dlaczego tak ścigamy Hyde'a?- A co, nie wierzysz, że przeszedł na drugą stronę?- Pracowałem z nim kiedyś.Ten Australijczyk ma świra, ale nie wykonałby roz-kazu jakiegoś zwierzchnika z KGB.Jest na to za cwany.- Słuchaj, nie było cię tam wtedy, tej nocy.%7łebyś ty widział, jak on załatwił tegobiednego skurwiela Philipsa.Bez jednego mrugnięcia.- Wiem.- No to sam widzisz.Walnąłby go, jakby nie pracował dla drugiej strony?126- Pewno nie.- Ukrywa się, od kiedy zwinęli tego starego palanta Aubreya.Czyli to facet Au-breya, no nie?- Co do Aubreya też mam pewne wątpliwości.- Beach, na Boga! Aubreya aresztował Londyn, dyrektor generalny osobiście.Nieposzliby na to, gdyby nie mieli mocnych dowodów.Słuchaj, bądz dobrym chłopcem inalej trochę kawy, a ja przejrzę te ujęcia.- Okay, Wilkes.- Tak.Tutaj nie.To ci bokserzy, zgadza się, Boris i Doris, straszne blizniaki.Trafili do Londynu akurat na styczniowe wyprzedaże.na tych dwóch nic.dziękuję.Niezła kawa, jak na początkującego.Za dużo cukru.- Najmocniej przepraszam.A na co umarł twój poprzedni służący?- Tego nie znam.Aha, to Iwan Grozny, znowu go posłali na dreptanie poSchwechat, wszystko jasne.Pewnie nie lubią patrzeć na jego czyraki.Nic nie ma, nicnie ma, nic nie.przestań gwizdać, Beach, przecież zęby cierpną.Nic, nic, nic, bę-dziemy kończyć.O! Halo, skąd my się znamy?- Coś masz?- Nie, chyba nie.Twarz, zdawało mi się, że kiedyś.ale nie mogę jej umiejsco-wić.Podobna, ale.Gdzie ta cholerna lupa? O, teraz cię troszkę powiększymy.Kto tojest, do diabła? Na pewno go znam.- Ano, popatrzmy.- Jesteś za młody, żeby pamiętać.Mam wrażenie, że ta twarz pojawiła się, zanimjeszcze wstąpiłem do służby.O, tutaj.Poznajesz tego gościa z małą walizką, tegowysokiego?- Wygląda na Brytyjczyka z krwi i kości.Bankier? Dyrektor firmy? Urzędnik?Nie poznaję go.- Dawno temu.lata całe.urzędnik, powiadasz? Taki urzędnik jak my, czyli takiod pana ministra.Ty, kurna, kto ty jesteś.Nie, z nami to on chyba wiele wspólnegonie ma.Jak tak o tym myślę, to nie wydaje mi się, żeby to był Brytyjczyk.Ale jestemprawie pewien, że ma coś wspólnego z Aubreyem.- Może jeszcze kawki?- Chryste Panie!- Co się stało?- Wreszcie sobie przypomniałem, co to za facet!- Dawaj, popatrzmy jeszcze raz.- Nie będziesz go znał.Paul Massinger, tak, oczywiście.To jankes, przed laty byłw CIA.Przyjaciel Aubreya, widywałem go ze starym.Służył mu czasem nieoficjalnie127jako doradca.To Paul Massinger.Ciekawe: co tu robi?- Nie wiem.Ale założę się, że zainteresuje to Londyn.Która godzina? Cholerajasna, zaraz minie południe.Trzymaj to, zaraz zawiadomię Londyn.Na pewno ktośdojdzie do wniosku, że to nie przypadek.Chwile ciszy, jakie zapadły między wypowiedzianymi słowami, były małymi wy-sepkami na oceanie cywilizacji.W atmosferze stworzonej przez szlachetną whisky,łagodne światła i grube pluszowe zasłony ocieniające pole walki Aubrey znów walczyło życie ze swoim zagorzałym wrogiem Babbingtonem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]