[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak zginęli.Podejrzewam, że ktoś ich tu wciągnął jak nas w zasadzkę izagazował ich.Zwieciłem po ścianach w poszukiwaniu jakichkolwiek otworów.Pomieszczenie byłowycementowane i pobielone.Miało sześć metrów długości i cztery szerokości.W roguznajdowała się metalowa kwadratowa klapa o bokach długości pół metra.Podszedłem do nieji ostrożnie ją uniosłem.Otworzyła się skrzypiąc zardzewiałymi zawiasami.Było to zejście dostudzienki, która prowadziła do położonego dwa metry niżej lustra wody.- Co tam jest? - usłyszałem pytanie Afrodyty.- Woda.Może tędy uda nam się uciec?- A czemu oni tamtędy nie uciekli? - Afrodyta odważyła się pochylić nad jednym zeszkieletów i zamierzała dotknąć nieśmiertelnika.- Nawet nie próbuj! - ostrzegłem ją.Afrodyta zamarła z wyciągniętą ręką.- Czemu?- Nie słuchałaś, co mówiłem? Ci ludzie zginęli z powodu gazu.Kto wie, czy nie był toJnsatiabilis , o, choćby z tej probówki? - poświeciłem na zbite naczynie.- Stało się to takszybko, że niektórzy nie zdążyli nawet założyć masek gazowych.Nie dotykaj niczego.- Co chcesz zrobić?- Wyjść stąd.Rozebrałem się, aż zostałem w moim kombinezonie.Założyłem szelki i umocowałemdo nich linę.Do prawego przedramienia przywiązałem latarkę.- Spróbuję zanurkować i sprawdzić, dokąd płynie woda - wyjaśniałem Afrodycie.-Gdybym długo nie wracał, ciągnij za linę.Gdy dwa razy szarpnę linę - ciągnij.Jasne?- Tak - potwierdziła Afrodyta.Zacząłem schodzić po klamrach w ścianie studzienki, gdy podeszła Afrodyta.Wzięłazwój liny.- Poczekaj - poprosiła.- O co chodzi? - zerknąłem na nią zadzierając głowę.- Powodzenia - nachyliła się i pocałowała mnie w usta.Zmieszany tym gestem, zszedłem bez słowa do wody.Gdy tylko nogi znalazły się wwartkim prądzie, poczułem, jak mimo kombinezonu chłód przechodzi przez całe moje ciało.Okazało się, że woda płynęła wydrążonym okrągłym korytarzem o średnicy okołoosiemdziesięciu centymetrów.Mogłem nim łatwo poruszać się do przodu, ale cofanie siębyłoby koszmarem.Postanowiłem najpierw sprawdzić, co znajdę poruszając się z prądem.Kilka razy głęboko nabrałem powietrza, a potem wziąłem jeden potężny wdech izanurkowałem.Woda porwała mnie i ułożony w kształt strzałki płynąłem, aż nagle ujrzałemprzed sobą trzy łopaty jakiejś śruby.Rozstawiłem ręce i walcząc z prądem zatrzymałem się.Poświeciłem latarką.Przede mną była bateria kilku podobnych śrub, które zapewne stanowiłymałą elektrownię przepływową.Widziałem, że dalej woda płynęła już tylko korytem, a wwodzie odbijały się kształty jakichś zniszczonych urządzeń.Szarpnąłem dwa razy linkę i natychmiast poczułem, jak Afrodyta ciągnie mnie.Zaczynało mi brakować powietrza, a jak przypuszczałem cofanie się w takiej rurze, przysilnym prądzie wody, było żmudnym przedsięwzięciem.Gdy wreszcie dotarłem dostudzienki, na powierzchnię wyrwało mnie silne pociągnięcie liny.Chłód i świeże powietrzeotrzezwiły mnie.- %7łyjesz?!- Jeszcze tak - wysapałem.Aapczywie zaciągałem się powietrzem.Trwałem zanurzony po pierś w wodzie iodpoczywałem.- Dalej jest jakieś pomieszczenie fabryczne, ale nie da się tam wejść - powiedziałemAfrodycie.- Spróbuję w drugą stronę.- Nie dam rady drugi raz cię tak ciągnąć.- Z prądem będzie ci łatwiej.Nabrałem powietrza i zanurkowałem.Podróż pod prąd była uciążliwa.Maszerowałemna czworaka z przymkniętymi oczami, bo ogromna szybkość wody i jej zawirowania niepozwalały niczego dojrzeć.Podjąłem wewnętrzne zobowiązanie, że będę czołgał się dopókistarczy mi powietrza, a wrócę bardzo szybko z prądem.W pewnym momencie poczułem, żekorytarz, w którym płynęła woda, podnosi się.Odruchowo chciałem podnieść głowę, żebyspojrzeć, co się dzieje i moja głowa niespodzianie znalazła się nad poziomem wody.Otworzyłem oczy i ujrzałem tunel prowadzący pod kątem czterdziestu pięciu stopni do góry.Tędy z góry spływała woda, zapewne ze strumienia.Otworzyłem usta, by nabrać powietrza izalała mnie fala spienionej wody.Prychnąłem i ostrożnie wstałem.Woda sięgała mi teraz dopasa.Zerknąłem do góry.Miałem do przebycia około dziesięciu metrów przez wykuty w skaletunel średnicy metra.Nie to było najgorsze, lecz wyślizgane, wilgotne ściany kominaniedąjące żadnego pewnego oparcia.Drugą rzeczą, która mnie martwiła było to, że u góry niewidziałem nic prócz spienionych kłębów wody wydostającej się z jakiegoś otworu.Może byłon za mały, bym mógł przejść dalej?Poczułem szarpnięcie linki.To Afrodyta sprawdzała, czy żyję.Energiczniepociągnąłem linkę dając znak, że wszystko jest w porządku.Rozpocząłem powolnąwspinaczkę.%7łałowałem, że nie miałem swoich haków wspinaczkowych i solidnego młotka.Pałce i stopy, mimo specjalnej antypoślizgowej warstwy na moich rękawiczkach ipodeszwach, zsuwały się, cały czas twarz pokrywała mi chmura pyłu wodnego.Szum stawałsię ogłuszający.Wreszcie dotarłem do końca tunelu.Wolałem nie zerkać w dół i nie myśleć,co by się ze mną stało, gdybym nagle stracił równowagę.Otaczająca mnie woda grzmiałagroznie.Przez bryzgi wody bijącej w oczy nic nie widziałem.Lewą ręką macałem na oślep, ażwreszcie trafiłem na krawędz szpary, przez którą płynęła woda.Mocno chwyciłem się brzeguotworu, podciągnąłem i prawą ręką badałem przejście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]