[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwagę Luke a zwrócił jednak fakt, że pewna kobieta o imieniu Ta ania,nieślubna córka jednego z rycerzy Jedi, należała do grupy pierwszych kolonistów,którzy osiedlili się na tej planecie.Luke mógłby się spodziewać, że wraz ześmiercią kobiety umiejętności Jedi zanikły, gdyby nie kilka bardzo dziwnychfaktów.Z raportu socjologa wynikało, że przywódcą ludzi wegetujących na Eol Shabył mężczyzna nazywający się Gantoris.Podobno umiał przewidywać trzęsieniaziemi, a raz, będąc dzieckiem, w cudowny sposób przeżył, kiedy jego towarzyszedziecinnych zabaw zostali zasypani przez lawinę.Wyszedł cało z opresji w kilkuprzypadkach, w których inni ludzie, przebywający o krok od niego, tracili życielub odnosili ciężkie rany.Luke byłby skłonny uważać, że wiele tych historii jest zwyczajnie zmyślonychlub przesadzonych.Dobrze wiedział, ze nawet ktoś wykazujący duże zdolnościJedi nie mógłby mieć aż takiej władzy bez odbycia specyficznego przeszkolenia.Mimo to przeczucie i pewne informacje w raporcie socjologa kazały muwyprawić się na Eol Sha.Jeżeli chciał znalezć jak najwięcej kandydatów doswojej akademii Jedi, musiał podążać tropem każdej informacji.Po wprowadzeniu wahadłowca na trajektorię przypominającą ósemkę wokółskazanego na zagładę księżyca Eol Sha, Luke skierował statek ku resztkomdawnej osady kolonistów.Kiedy minął linię terminatora, gdzie noc planety48zamieniała się w dzień, popatrzył przez iluminator na niegościnną, kostropatąpowierzchnię Eol Sha.Jego dłonie niemal automatycznie zmieniały położenie dzwigni iprzełączników na konsolecie sterowniczej.Obniżywszy lot, zobaczył zniszczone ipodparte stemplami budynki mieszkalne, które przez całe dziesięciolecia byłynękane przez katastrofy.W pobliżu osady dojrzał jęzor stwardniałej lawy, którakiedyś wyciekła ze stożka pobliskiego wulkanu.Jej niewielkie strumienie wciążjeszcze wypływały z pomarańczowo jarzących się szczelin w zboczach, a z krateruunosiły się pasma dymu.Luke przeleciał nad sponiewieraną osadą kolonistów, a potem nad obszaremnierównego terenu, na którym ujrzał wiele małych kraterów.Wylądował naniewielkiej przestrzeni skalistego konglomeratu i wyszedł na zewnątrz przez włazz klapą odchylaną do góry, umieszczony za fotelami pasażerów.Natychmiast poczuł kwaśną woń chemicznych wyziewów, wszechobecną watmosferze Eol Sha, i siarkowy dym wydobywający się z wulkanów.Nadhoryzontem świecił gigantyczny księżyc, podobny do ogromnej blaszanej tacy.Luke stwierdził, że jego blask rzuca cienie nawet w ciągu dnia.Ciemne chmury iwulkaniczny popiół unosiły się w powietrzu niczym półprzezroczysta zasłona.Kiedy Luke oddalił się o kilka kroków od statku, zorientował się, że ziemiapod jego stopami drży i mruczy.Mając zmysły wyostrzone dzięki Mocy,wyczuwał niemal namacalną ogromną siłę, z jaką szybujący nisko księżycoddziaływał na planetę, rozszarpując jej powierzchnię wskutek przyciągania,które z każdym upływającym rokiem stawało się coraz większe.W powietrzubyło słychać głośny syk, jakby jakieś niezliczone zawory bezpieczeństwa lubwywietrzniki wydawały ostatnie, pełne bólu tchnienia tego konającego świata.Luke owinął szczelniej całe ciało ciemnym płaszczem, przypiął do pasaświetlny miecz i ruszył po nierównym gruncie w stronę osady.Po drodze mijałliczne małe kratery i głębokie doły, otoczone białymi i brązowymi warstwamiosadzonych tam minerałów.We wnętrzu każdej jamy coś syczało i bulgotało.W połowie drogi do osiedla musiał nagle upaść na kolana, kiedy grunt zadrżałszczególnie silnie.Okoliczne skały zatrzęsły się, a w powietrzu rozległ się głuchyłoskot.Luke wyciągnął ręce na boki, chcąc zachować równowagę.Wstrząsyskorupy planety zaczęły się nasilać, by po chwili osłabnąć, potem znów przybraćna sile, a w końcu zupełnie ustać.Nagle w kilku kraterach rozległ się grozny pomruk i po chwili wystrzeliły wpowietrze słupy pary i wrzątku, parząc Luke a kroplami gorącej wody.Gejzery.Znalazł się na polu pełnym gejzerów, które uaktywniły się podczas niedawnegotrzęsienia ziemi.Po następnych kilku chwilach opary ciepłego powietrza niczymgęsta mgła zaczęły się snuć przy samej powierzchni.Luke naciągnął kaptur na głowę, by ochronić ją przed gorącym deszczem, i zmozołem brnąc ku zabudowaniom, starał się nie oddychać głęboko.Każdy krokprzybliżał go do osady.Otaczające go gejzery syczały i bulgotały, ale corazrzadziej i ciszej, w miarę jak wytryski słupów wrzątku stawały się coraz słabsze.Kiedy w końcu wyłonił się z oparów, zobaczył spoglądających na niego dwóchmężczyzn stojących obok pordzewiałych drzwi jakiegoś starego ni to schronu, nito domu wzniesionego z prefabrykatów.Przypomniał sobie, że wszystkie domy49kolonistów na Eol Sha zbudowano, wykorzystując zmodyfikowane towarowekontenery i modułowe, automatycznie stawiane ściany.Widok tychzrujnowanych szop upewnił go jednak, że podsystemy remontowe musiały zostaćuszkodzone przed co najmniej kilkudziesięciu laty, co skazało nieszczęsnychmieszkańców na życie w warunkach nad wyraz prymitywnych.Pozostałe domyosady sprawiały wrażenie opustoszałych i cichych.Dwaj mężczyzni przerwali pracę polegającą na stawianiu zawalonego ganku,ale nie wiedzieli, jak zareagować na pojawienie się kogoś, kogo nigdy dotychczasnie widzieli.Zapewne Luke był pierwszym człowiekiem, jaki pojawił się w osadzieod czasów, kiedy przed dwoma laty przebywał w niej ów socjolog.- Chciałbym rozmawiać z Gantorisem - odezwał się Luke.Mężczyzni patrzyli na niego, ale z ich twarzy nie można było poznać, czy gozrozumieli.Mieli na sobie zniszczone, wielokrotnie łatane stroje pozszywane zkawałków różnych ubrań.Kiedy Luke zaczął wpatrywać się w twarz bliższego znich, drugi, stojący nieco z tyłu, cofnął się i ukrył w cieniu domu.- Czy ty jesteś Gantoris? - zapytał cicho Luke pierwszego.- Nie.Nazywam się Warton - odparł mężczyzna.Wypowiedzenie tych słówprzyszło mu z wielkim trudem, ale kiedy już zaczął mówić, następne słowawyrzucił z siebie bardzo szybko.- Wszyscy inni są poza osadą.W jednym zwąwozów osunęło się skalne rumowisko.Przysypało dwójkę naszych dzieci, którewyprawiły się tam z włóczniami, by polować na bugdille.Gantoris i inni poszli,żeby je odkopać.Domyśliwszy się, że trzeba działać bez chwili zwłoki, Luke chwycił Wartonaza ramię.- Zaprowadz mnie tam - powiedział.- Możliwe, że będę mógł wam pomóc.Warton powiódł Luke a długą ścieżką, wijącą się pośród wyszczerbionychskał.Drugi mężczyzna pozostał w pobliżu zrujnowanych domów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]